18-letnia Amerykanka Jenni Lake mimo śmiertelnej choroby zdecydowała się urodzić dziecko. Wiedziała, że to może przyspieszyć jej śmierć. „Zrobiłam, co do mnie należało. Teraz moje dziecko będzie bezpieczne” – powiedziała.
U nastolatki z Ohio lekarze stwierdzili chorobę nowotworową mózgu w październiku 2010 r. Lekarze dawali jej 30 proc. szans na przeżycie dwóch lat. Dziewczyna zaszła w tym czasie w ciążę. Onkolog stwierdził, że albo dojdzie do aborcji i kontynuacji leczenia, albo zostanie ono wstrzymane i guzy, wskutek zaprzestania przyjmowania leków, mogą znowu zacząć rosnąć. Dziewczyna nie chciała nawet słyszeć o zabiciu swojego dziecka. Urodziła na dzień przed swoimi 18 urodzinami.
„Zrobiłam, co do mnie należało. Teraz moje dziecko będzie bezpieczne”- powiedziała pielęgniarce. Mimo całkowitej utraty wzroku poprosiła, by dziecko leżało w szpitalu obok niej, mówiła, że czuje się tak, jakby je widziała. Dwa tygodnie po narodzinach dziecka Jenni zmarła. Dziecko wychowa jego ojciec i dziadkowie.
Matka zmarłej dziewczyny wytatuowała na swoim ciele imię córki i biblijny skrót „John 15:13”, a więc odniesienie do fragmentu Pisma Świętego, mówiącego: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy kto życie oddaje za przyjaciół swoich“.
Źródło: lifesitenews.com, fronda.pl,