Myśl wyrachowana: Aborcja dzieli ludzi: na żywych i martwych.
Marcin Król pogniewał się we „Wprost”, że Kościół nie jest „wielkim milczącym” w czasie kampanii wyborczej. Publicysta denerwuje się, że biskupi wezwali do głosowania na takich kandydatów, „którzy gwarantują obronę godności człowieka i życia od poczęcia do naturalnej śmierci”. „Dlaczego sprawa aborcji jest najważniejsza dla losów demokracji?” – pyta, ironizując dalej, że dla hierarchów „nauka społeczna Kościoła to po pierwsze, po drugie i po trzecie aborcja. Zmuszają osiemdziesięcioletnie babcie do podpisywania protestów w tej kwestii, i to z dowodami osobistymi w ręku, mimo że babcie na ogół z dowodami do kościoła nie chodzą”. Jakie to proste: skoro sprzeciw wobec aborcji – to biskupi, a skoro 600 tys. podpisów za zakazem aborcji – to babcie (bo jednak tylu biskupów to my nie mamy). Otóż, panie redaktorze, ma pan całkiem błędne informacje. Komitet, który zebrał ponad pół miliona podpisów przeciw zbrodni aborcji nie składa się z biskupów ani nawet z księży. Mało tego – duchowni w najmniejszym stopniu nie byli inspiratorami tej inicjatywy.
To dzieło ludzi świeckich, niezwiązanych z żadną partią, którzy postanowili wreszcie powiedzieć „nie” największemu skandalowi współczesności. Zrobili to bez żadnego interesu, bez wybrania „odpowiedniego momentu” (który i tak nigdy by nie nadszedł) i bez początkowego poparcia ze strony jakiejkolwiek instytucji. I okazało się, że nie tylko kilku oszołomów tak myśli. I że myślą tak osoby w różnym wieku, w tym zadziwiająco dużo młodych (przy okazji panie redaktorze: czy obywatele tylko wtedy są „babciami”, gdy nie głosują zgodnie ze słuszniackim zamówieniem?). Okazało się, że my – naród – mamy realny wpływ na parlamentarzystów. I chociaż oni boją się o swoje mandaty, to zaczynają widzieć, że mogą je stracić nie dlatego, że bronią życia, lecz dlatego, że go nie bronią. Zapamiętajcie sobie, miłośnicy morderczego „kompromisu”: aborcja jest jak niewolnictwo – będzie tematem wyborów, dopóki nie zostanie zakazana. A będzie, bo my, społeczeństwo, nie damy wam spokoju, dopóki wy nie stworzycie prawa godnego człowieka, czyli wolnego od zbrodni. My naprawdę nie musimy wybierać moralnych krótkowidzów, którzy nie odróżniają ciąży od choroby, a morderstwa od leczenia. Nie musimy kierować się jazgotem salonów, pojękiwaniem lewackich autorytetów.
Nie musimy wybierać według parytetowych limitów z łaski feministek. Nie mamy żadnego obowiązku kierować się pouczeniami „niezależnych etyków” i promotorów „neutralności światopoglądowej”. Mamy za to pełne prawo kierować się nauką, która nigdy nikogo nie zawiodła, gdy tylko była naprawdę stosowana. Ewangelia jest żywa, tylko my, jej zwolennicy, bywamy martwi. Ożywmy się więc wreszcie i wybierzmy do parlamentu ludzi z klucza Jezusa Chrystusa. A jak ich rozpoznać? Cóż – nie każdy obrońca życia musi być człowiekiem Jezusa, ale żaden człowiek Jezusa nie może być wrogiem życia. Wiadomo więc, od czego zacząć. A kto mówi, że trzeba na tym skończyć?
Pełny tekst:
"Gość Niedzielny"