Latem ubiegłego roku Jessica Council z USA zaczęła odczuwać ból gardła. Po badaniach okazało się, że kobieta cierpi na raka. Sytuacja, i tak poważna, stała się dramatyczna, gdyż kobieta, matka dwuletniego dziecka była po raz drugi w stanie błogosławionym. Choć lekarze nalegali, by usunęła dziecko i poddała się leczeniu, Jessica nie uległa ich namowom. Bohaterska matka zmarła w momencie, gdy jej dziecko mogło samodzielnie żyć poza jej łonem…
Od czasu kiedy Jessica zaczęła odczuwać bóle gardła, choroba rozwijała się w bardzo szybkim tempie. Pojawiły się problemy z oddychaniem, konieczna była tracheotomia. W listopadzie została poinformowana przez lekarzy, że ma raka. Ta wiadomość była dla niej ogromnym zaskoczeniem. Nigdy wcześniej nie cierpiała na poważne schorzenia, dbała o właściwą dietę i regularnie ćwiczyła. Szpitalny ginekolog zaproponował kobiecie wykonanie aborcji, ale ona nie zgodziła się. – Nigdy nie brała takiej możliwości pod uwagę – podkreśla Clint, mąż Jessici.
Odmówiła leczenia
Lekarze chcieli rozpocząć terapię. Onkolog stwierdził, że chemioterapia prawdopodobnie zabije dziecko. Ginekolog zaś uważał, że dziecko prawdopodobnie przetrwa, ale będzie miało uszkodzony mózg. – Jessica spojrzała na mnie. Zaledwie kilka sekund zajęło jej podjęcie decyzji. Potrząsnęła głową, wskazując, że się nie zgadza. Nie pozwoliła także na rozpoczęcie radioterapii – wspomina Clint i dodaje: – My naprawdę nie mieliśmy wiele możliwości leczenia. Operacja chirurgiczna nie wchodziła w grę, ze względu na umiejscowienie nowotworu – dodaje.
W trzecim trymestrze ciąży lekarze namawiali kobietę do podjęcia leczenia. Argumentowali, że ryzyko uszkodzenia płodu jest minimalne, gdyż dziecko było prawie w pełni rozwinięte.
Bohaterska mama jednak nadal odmawiała. – Wiedziała, że i tak umrze. Ona to wiedziała i myślała, że musi dać temu dziecku szansę na przeżycie – wyjaśnia jej mąż.
„Już się nie budziła”
W nocy 5 lutego Jessica udała się na spoczynek z potwornym bólem głowy i nudnościami. – Już się nie obudziła – mówi ze smutkiem Clint.
Następnego dnia w szpitalu stwierdzono śmierć mózgu kobiety. Clint zgodził się, by wykonali cesarskie cięcie. 6 lutego urodził się „Jessi”. Lekarze myśleli, że Jessica jest w 25 tygodniu ciąży, ale po porodzie zdali sobie sprawę, że prawdopodobnie dziecko miało jedynie 23 i pół tygodnia – tyle, ile przyjmuje się, że dziecko musi mieć, by przeżyć poza łonem matki. – To była łaska Boża, że Jessica zmarła dokładnie wtedy, gdy dziecko było już zdolne do życia poza łonem matki – mówi Clint, przyznając jednocześnie, że przekonania pro-life oraz wiara chrześcijańska pomagają mu radzić sobie z emocjami po stracie żony. Nie jest mu jednak łatwo. – Kiedy traci się kogoś, kogo kocha bardziej niż cokolwiek innego na świecie, to jest to bardzo trudne – wyznaje.
Mimo ogromnego cierpienia, jakie Clint przeżywa po stracie żony, przekonuje, że ma ono swój sens, i że są gorsze tragedie od śmierci. Dwa tygodnie po śmierci Jessici napisał na swoim blogu:
„Niech będzie pochwalony Bóg, moi przyjaciele. Nie wątpcie w Boga! Nie gniewajcie się na Niego! Miałem zaszczyt mieć żonę, która była przepełniona miłością do Boga Ojca. Cieszcie się ze mną, Bracia i Siostry. Bóg pobłogosławił Jessicę i zabrał ją do miejsca wiecznego pokoju, gdzie nie ma bólu. Muszę być wdzięczny za czas, który mogłem z nią spędzić (…) Musimy dziękować za wszystko, co nas spotyka, bo taka jest wola Boża w Jezusie Chrystusie”.
Za:
"Źródło"