Rewolucjoniści, nauczeni doświadczeniami krwawych prześladowań, w ostateczności jedynie wzmacniających Kościół (żyzny zawsze posiewem męczenników), zmienili dziś taktykę, która realizuje się na dwu zasadniczych poziomach. Z jednej strony - jest to konsekwentne rugowanie samej nawet symboliki chrześcijańskiej z przestrzeni publicznej oraz demokratyczna legislacja, narzucająca antychrześcijańskie i w ogólności sprzeczne z prawem naturalnym rozwiązania ustawowe. Z drugiej strony - i tej chcemy tu poświęcić więcej uwagi - jest to perfidne przybieranie maski rzekomych przyjaciół Kościoła, "zatroskanych" jego bolączkami i (zdarzającymi się oczywiście) zgorszeniami czynionymi przez jego niegodne sługi, narzucających się wręcz ze swoimi pomysłami jego "uzdrowienia" i "zreformowania".
"Kościół nie daje sobie rady" - takimi tytułami epatują raz po raz cyniczni żurnaliści laickich "merdiów", wypełniający dokładnie przestrogę Nicolasa Gómeza Davili (1913-1994), że "ci, którzy zajmują się 'ratowaniem chrześcijaństwa', oferują mu w końcu swoje usługi jako grabarze". Strategicznym celem owych "uczynnych grabarzy" nie jest "na obecnym etapie" fizyczna eksterminacja Kościoła, lecz jego obezwładnienie przez zainfekowanie jego nauki "postępową", demoliberalną ideologią. "Rozum, Postęp, Sprawiedliwość są trzema 'cnotami teologalnymi' głupca" - zauważa ten sam autor.
Chodzi zatem o dopasowanie Kościoła do "obowiązujących standardów", dostosowanie go do "reguł demokracji", czyli uczynienie go "na obraz i podobieństwo świata". W tej grze o panowanie obowiązywać ma zamiana ról: to nie Kościół ma uczyć i przemieniać "świat", lecz "świat" ma pouczać i przemieniać Kościół. To nie pasterze Kościoła mają dzierżyć Urząd Nauczycielski, lecz owo Magisterium ma stać się apanażem jego zewnętrznych mentorów i cenzorów, a może być ono wykonywane przez kogokolwiek - choćby i przez panią red. Katarzynę Wiśniewską, która - oddelegowana przez swoich pracodawców na "odcinek kościelny" - zawzięcie karci i poucza nawet Papieża, a gdy ten nie słucha jej "magisterium", beszta go w dwójnasób. "Świat" godzi się łaskawie tolerować jedynie taki Kościół, który zamiast skłaniać ludzi, by praktykowali to, czego on naucza, nauczałby tego, co ludzie praktykują, w najlepszym zaś przypadku - nieodróżnialnych od humanitarnego sentymentalizmu - etycznych komunałów, lecz, broń Boże, bez żadnych wymagań. Lub jeszcze lepiej - to byłoby nawet czymś w pobliżu ideału - gdyby karcił, a nawet potępiał, jedynie za te "grzechy", które są grzechami w oczach współczesnego świata, jak "antysemityzm", "nacjonalizm", "ksenofobia", oczywiście także "religijny fundamentalizm" (tego ostatniego domagał się ostatnio sam pan prezydent Bronisław Komorowski, który już kilka razy dał lekcję tego, czym jest demoliberalna wersja cezaropapizmu), a może nawet również "seksizm" czy "homofobia". Można się domyślać w tej strategii sui generis inwersyjnej "logiki" charakteryzującej niewyraźne pragnienia owych "życzliwych" doradców Kościoła, albowiem "domieszka kilku kropel chrześcijaństwa do lewicowych poglądów zamienia głupca w głupca doskonałego" (N. Gómez Dávila).
[...]
Pełny tekst:
"Nasz Dziennik"