"Wojenko, wojenko - cóżeś ty za pani, że twego rzemiosła uczą się kapłani?" - tak zaczynała się piosenka, powszechnie znana, ale zmodyfikowana przez nas w jednostce kleryckiej w Bartoszycach i śpiewana najczęściej na przekór wszystkiemu, co było wokół nas. A wokół nas był świat zupełnie inny niż wszystko w Polsce, nawet znacznie inny niż normalnie w wojsku.
Przy okazji wyniesienia na ołtarze naszego kolegi ks. Jerzego Popiełuszki trzeba koniecznie przypomnieć, w jakich warunkach przyszło mu wypełniać ten "zaszczytny obowiązek obywatelski".
Jednostki kleryckie
Wcielając nas, kleryków, do wojska, władze łamały umowę między państwem a Kościołem, na mocy której seminarzyści mieli odroczoną służbę wojskową, a potem, po święceniach kapłańskich - byli przenoszeni do rezerwy, bez odbycia służby wojskowej. Gdy komuniści chcieli mocniej uderzyć w Kościół, bez skrupułów kierowali kleryków do wojska. Był to cios dotkliwy, często dezorganizował życie w seminarium, zwłaszcza gdy zabierano większość rocznika. Celem tej represji było nakłonienie alumnów, by porzucili kapłaństwo. Po latach odnaleziono dokument zawierający wypowiedź gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ówczesnego wiceministra obrony narodowej ds. politycznych, czyli głównego politruka na całe "ludowe wojsko", w której domagał się od premiera Józefa Cyrankiewicza aż 1000 etatów na potrzeby jednostek kleryckich! Eksperyment z jednostkami kleryckimi jednak się nie powiódł, bardzo szybko okazało się, że liczba rezygnujących ze stanu duchownego wcale nie jest większa od normalnego przesiewu w seminarium.
Na potrzeby tak zaplanowanej i przeprowadzanej przez 15 lat akcji ustanowiono trzy specjalne jednostki wojskowe podlegające wprost MON i mające dobrane pod tym kątem dowództwo. Zadbano, aby w takiej jednostce wśród żołnierzy-kleryków służyli także świeccy, również odpowiednio dobrani. To były "oczy i uszy" dowódców, a nieraz i wykonawcy różnych zleconych działań dywersyjnych.
Rok 1965 to pierwszy wielki pobór do jednostek kleryckich w Brzegu nad Odrą, w Szczecinie Podjuchach i w Bartoszycach. Ta ostatnia zawsze była najliczniejsza i istniała najdłużej - do wiosny 1980 roku. Przeszło przez nią ok. 1200 kleryków.
Wojna psychologiczna
Jednostka w Bartoszycach miała bardzo zaostrzony rygor. Regulamin wojskowy - okazało się to zaraz na początku - może być przemyślnym i skutecznym narzędziem ujarzmienia i upokorzenia człowieka. W każdej chwili jakikolwiek dowódca mógł zakłócić spokój przez np. sprawdzenie porządku w szafce, skontrolowanie nocą czystości obuwia lub broni w magazynku; poza koszarami zaś - przepustki, zawartości niesionego pakunku itd. Noszenie munduru na przepustce i urlopie było obowiązkowe, a jego zdjęcie traktowano jako... dezercję, i jako takie podlegało już prokuraturze wojskowej!
Przed prokuratorem w Olsztynie stawał, zaraz na początku wojska, jeden z kolegów, do którego ksiądz biskup przysłał z Rzymu widokówkę z pozdrowieniami i życzeniami. "Kto na Zachód śmiał wywieźć adres jednostki wojskowej?! Oto z Rzymu, gdzie niedaleko w Neapolu jest morska kwatera NATO, wrogiego nam paktu wojskowego, przyszła do nas przesyłka!" - krzyczał wniebogłosy dowódca przed całym zebranym batalionem. Stał przy nim z poważną miną "oficer kontrwywiadu" i trzymał w ręce kolorową widokówkę z Rzymu.
Utrudniano nam też bardzo kontakt z przełożonymi w seminarium i z kolegami. Wiedzieliśmy, że nasza korespondencja jest kontrolowana. Przepytywano nas często na różne tematy, najczęściej u zastępcy ds. politycznych, a "nastrój" tych rozmów bywał urozmaicony. Nie szczędzono nam zajęć politycznych, czyli indoktrynacji z zagadnień marksizmu-leninizmu, oraz z historii w wersji uznawanej przez partię.
Życie duchowe
Oczywiście, że w takim wojsku z zasady nie mogło być miejsca i czasu na modlitwę, szczególnie wspólną, którą próbowaliśmy praktykować. Były okresy i okoliczności (rygor w niektórych pododdziałach), że całymi miesiącami było to niemożliwe w izbie żołnierskiej. Poza koszarami zaś bywaliśmy rzadko: w sumie kilka dni na poligonie, kilkanaście na budowie szkoły (Toprzyny przy granicy z ZSRS), no i nieraz całą dobę na warcie. Właśnie wtedy na warcie było najłatwiej podreperować "duchowe zapasy". [...]
Pełny tekst:
"Nasz Dziennik"