W 71 rocznicę agresji Rosji Sowieckiej na Polskę "Rzeczpospolita" przypomina bohaterską obronę Grodna w 1939 r.
– Sowieckie czołgi były całkowicie rozbite. Płonęły. Nad wieżyczkami unosiły się gęste kłęby czarnego dymu. Jeden z pojazdów z rykiem silnika kręcił się w kółko. Granat zerwał mu gąsienicę. Załoga wyskoczyła na zewnątrz i wtedy zasypaliśmy bolszewików gradem kul – opowiada Eugeniusz Cydzik (rocznik 1921), który jako harcerz brał udział w obronie Grodna.
Armia Czerwona była całkowicie zaskoczona silnym oporem i determinacją Polaków. W mieście nie było bowiem żadnych poważniejszych sił. Czoła najeźdźcy stawiło jedynie kilka przypadkowych oddziałów wojska, harcerze, uczniowie, urzędnicy, cywile. Mimo to dysponujący miażdżącą przewagą Sowieci ponieśli ciężkie straty, a bitwa na ulicach miasta trwała dwa dni. Od 20 do 22 września.
– Bolszewik przeprawiał się przez Niemen. Moje stanowisko było po drugiej stronie rzeki. Miałem myśliwski sztucer z lunetą. Byli łatwym celem. Wpadłem na sztubacki pomysł i robiłem nacięcia na kolbie – opowiada Cydzik.
Ile pan tych nacięć zrobił?
– O takich rzeczach się nie mówi... Zresztą później, jak musieliśmy się wycofać i pokazałem ten sztucer stryjowi, on zbladł. Odkręcił kolbę i spalił ją w piecu. Gdyby bolszewicy znaleźli coś takiego...
V Kolumna
Jerzy Krusenstern (rocznik 1924) służył w harcerskiej służbie pomocniczej przy Korpusie Ochrony Pogranicza. Podczas walk w Grodnie przygotowywał butelki z benzyną, które jego starsi koledzy ciskali w sowieckie czołgi. – Nasi żołnierze wytoczyli działko przeciwlotnicze, którym strzelali na wprost w nadciągającą kolumnę pancerną wroga. Zadaliśmy im wtedy bobu! – opowiada.
Podczas walk obrońcom dali się we znaki komunistyczni dywersanci. Ze względu na dużą aktywność V Kolumny Grodno jest porównywane do Bydgoszczy, gdzie do Polaków strzelali ukryci na dachach Niemcy. – Nie dość, że musieliśmy się bronić przed Sowietami, to jeszcze atakowali nas zza węgła komuniści – relacjonuje Krusenstern.
Eugeniusz Cydzik: – Na jednym z przedmieść zostaliśmy ostrzelani z dachu przez karabin maszynowy. Wdarliśmy się do budynku i wbiegliśmy na strych. Znaleźliśmy tam już tylko łuski. Były jeszcze ciepłe, ale dywersanci zdążyli uciec.
Sowieci w Grodnie zachowywali się niezwykle okrutnie. Jeszcze podczas walk mordowali schwytanych cywilów, dobijali rannych.
– Wpadli na szatański pomysł. Przywiązali do czołgów polskie dzieci jako żywe tarcze. Czyli zrobili dokładnie to, co sześć lat później zrobili SS-mani w Warszawie – mówi Krusenstern.
W taki sposób zginął 13-letni Tadzio Jasiński. Konającego chłopca z czołgu ściągnęły polskie kobiety. „Przeraźliwy zgrzyt ślimaka... Czołg staje tuż przede mną – relacjonowała później Grażyna Lipińska. – Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko. Krew z jego ran płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy uwalniać skrępowane gałganami ramiona. A z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni trzyma brauning, za nim drugi – grozi nam. Widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i męki. I widzę, jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością”.
[...]
Pełny tekst:
rp.pl