Niż demograficzny, Karta Nauczyciela, oszczędności gmin - tak najczęściej uzasadnia się dramatyczne decyzje zamykania szkół. Dodaje się do tego zestawu reformę szkolnictwa zawodowego i dla pewności raz jeszcze niż demograficzny. Rząd nie planuje żadnych reform mających ocalić placówki. Rodzice i nauczyciele biją na alarm. Raz zamkniętą szkołę bardzo trudno przywrócić do życia.
W ciągu ostatnich pięciu lat likwidowano rocznie do 650 placówek. Przyczyną tego kataklizmu nie jest wyłącznie zapaść demograficzna, jak mówią przedstawiciele resortu edukacji dla dziennika "Rzeczpospolita". Gminy zostały spętane obowiązkami oświatowymi, które narzucił im ustawodawca, a mają coraz mniej pieniędzy na ich realizację. Najwięcej placówek zlikwiduje Mazowsze - aż 335, Śląsk - 231, Zachodniopomorskie - 225.
Przejmowania przez stowarzyszenia i fundacje szkół od gmin nie ułatwia przepis, mówiący o konieczności podejmowania nauki przez co najmniej 70 uczniów. Wiele tego typu podmiotów, przejmując mniejsze placówki mogło by je uratować.
Samorządy sygnalizują, że głównym problemem w finansowaniu szkół, jest Karta Nauczyciela. Określone sztywno nauczycielskie zarobki i pensum uniemożliwiają elastyczną politykę kadrową. Ta pragmatyka zawodowa, w opinii samorządowców skutkuje tym, że 90 proc. subwencji na szkoły pochłaniają pensje, a samorządy nie mają wpływu na ich wysokość, choć dokładają do edukacji nawet 60 proc. z własnych budżetów.
Związki zawodowe za zaistniałą sytuację winią rząd - Zamykanie szkół to najprostszy sposób na oszczędności w gminie, ale wymusza je narzucona przez ministra Rostowskiego reguła wydatkowa - mówi Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Minister Szumilas nie przewiduję żadnych zmian w Karcie, ani sposobie finansowania szkół z pieniędzy samorządów. Szkoły są nadal likwidowane.
Źródło: rp.pl
luk