Dwudziestoletnia dobra koniunktura międzynarodowa - słabość Rosji, dominacja USA, spójność NATO, prozachodnia ewolucja Ukrainy, stabilność i przewidywalność struktur UE krępujących swobodę ruchów mocarstw unijnych - dobiega końca. Europa Środkowa musi stanąć na własnych nogach, inaczej ulegnie uprzedmiotowieniu. O jej losach decydować będą inni. Kluczem do tej gry jest Polska.
Fałszywa historia mistrzynią fałszywej polityki
W 1620 r. wojska habsburskie pokonały Czechów pod Białą Górą. Państwo czeskie na 300 lat zniknęło z kart historii. W roku 1702 Szwedzi złamali szarżę husarii pod Kliszowem - rozpoczął się zapomniany dziś "drugi potop", nie mniej niszczący niż pierwszy. W 1709 r. Rosjanie pobili Szwedów i sprzymierzonych z nimi Zaporożców pod Połtawą. Skończyła się mocarstwowość Sztokholmu i kozacka swoboda Ukrainy. W 1717 r. otoczony moskiewskimi pułkami Sejm Niemy zatwierdził nieformalny status Rzeczypospolitej jako protektoratu rosyjskiego. W 1708 r. w bitwie pod Trenczynem Austriacy złamali powstanie węgierskie kuruców, a ich przywódca - Franciszek II Rakoczy udał się na emigrację do Polski. Europa Środkowa traciła podmiotowość. Odtąd, przez następne 300 lat, z krótką przerwą w latach 1918-1939, cokolwiek o jej losie postanowiono w Moskwie (Petersburgu), Wiedniu i Berlinie, było wprowadzane w życie bez pytania o zdanie Pragi, Warszawy, Wilna, Kijowa czy Budapesztu.
Proces przystępowania państw tego regionu do Unii Europejskiej (1991-2004/2007) był dobrowolny, ale sytuował wszystkie nasze kraje w pozycji petentów. Nadawało to ich polityce charakter kliencki, czyniąc z mocarstw starej UE i z instytucji wspólnotowych mentora uprawnionego do ich pouczania. Cel - członkostwo w klubie - usprawiedliwiał naszą czasową zgodę na ten stan rzeczy. Miała ona jednak swe negatywne konsekwencje. Pogłębiła historycznie uwarunkowany nawyk elit Europy Zachodniej i Rosji do niepodmiotowego traktowania państw naszego regionu. Próby odrzucenia relacji patron-klient, podjęte przez Polskę w latach 2005-2007, Czechy Vaclava Klausa, a obecnie Węgry, spotykają się więc z irytacją naszych nieprzyzwyczajonych do tego europejskich partnerów z Paryża i Berlina.
Studenci uczelni zachodnich, przygotowując się do kariery politycznej w swych krajach - tzn. wybierając kierunki politologiczne, prawnicze, historyczne czy socjologiczne - uczą się dziejów naszego kontynentu z prac, w których historia tej jego części, która leży między Niemcami a Rosją, jest zwykle ukazana marginalnie. Wszak Europa Środkowa (poza Austrią) "nigdy" nie była istotna. Nie była ośrodkiem woli politycznej, z którym należało się liczyć.
Z takim obrazem świata ludzie ci zostają później ministrami, premierami, kanclerzami czy prezydentami swych krajów. Nie bądźmy więc zaskoczeni, gdy - tak jak prezydent Jacques Chirac - każą nam "korzystać z doskonałych okazji, by siedzieć cicho", lub gdy obiecują Rosji - w Soczi w 2002 r. - eksterytorialne korytarze przez Polskę i Litwę do Królewca czy - tak jak Daniel Cohn-Bendit i Hans-Gert Pöttering w 2008 r. - udzielają w imieniu Parlamentu Europejskiego impertynenckich pouczeń prezydentowi Czech na Hradczanach. Teraz, sami znajdując się w głębokim, przez siebie zawinionym kryzysie, instruują Węgrów, jak mają się rządzić we własnym kraju, i chętnie przyjmują nasze wsparcie finansowe dla swych pomysłów, ale odmawiają nam prawa głosu stanowiącego przy stole, przy którym zapadają decyzje. Nie dziwmy się. Nie słuchajmy ich jednak. Są ignorantami. Nie mają racji. My ją mamy. Uczmy ich naszej podmiotowości, broniąc jej i ją egzekwując. Niech to oni się dziwią, w końcu się nauczą i przyzwyczają.
Nowe rozdanie 2008-2011
Ewolucja sytuacji międzynarodowej w ostatnich latach jest wysoce niepokojąca. W sierpniu 2008 r. rosyjski najazd na Gruzję zamknął trwającą od rozpadu ZSRS epokę, w której Moskwa nie używała wojsk przeciw innym suwerennym państwom. Akcja Kremla spotkała się z bardzo słabą reakcją Zachodu. Wkrótce potem nadzieja Waszyngtonu na uzyskanie wsparcia Moskwy w rozwiązaniu problemu irańskiego programu jądrowego legła u podstaw wycofania się administracji Baracka Obamy z polityki rywalizacji z Rosją o wpływy w Europie Wschodniej. Doszło do "resetu" w stosunkach rosyjsko-amerykańskich. Z początkiem bieżącego roku Barack Obama ogłosił poważne cięcia finansowe w Pentagonie, koncentrację obecności militarnej USA w Azji i na Pacyfiku oraz rezygnację z gotowości do prowadzenia dwóch wojen lądowych jednocześnie. Uwaga Stanów Zjednoczonych głębiej niż dotąd odwraca się od Europy, w tym także od tej jej części, w której my jesteśmy.
Redukcję zaangażowania USA w regionie pogłębiła Polska, wycofując wojska z Iraku i nie ratyfikując porozumienia o tarczy antyrakietowej. Warszawa po 2007 r. zmieniła politykę zagraniczną, dystansując się od Waszyngtonu i przyjmując zasadę pozostawania "w głównym nurcie polityki europejskiej" wyznaczanym przez Francję i Niemcy. Rozpoczęła jednocześnie wyizolowywanie się z regionu.
Tekst jest fragmentem artykułu dr. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego z Katedry Teorii Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Łódzkiego. Artykuł został opublikowany w "Naszym Dzienniku", w całości dostępny jest tutaj.