Po przypadkach autocenzury, dokonywanej w trosce o to, by nie „obrazić” muzułmanów, obserwatorzy zaczęli zadawać sobie pytanie o przyszłość naszego dorobku artystycznego, jeśli proces islamizacji demograficznej i kulturalnej kontynentu postępować będzie w obecnym tempie.
Rezygnacja z wystawienia „Idomeneo” Mozarta w Niemczech oraz inne analogiczne przykłady wydają się pokazywać, że imigranci wyznania islamskiego, stanowiący nie więcej niż 5-10 proc. populacji krajów europejskich potrafią niepostrzeżenie narzucić goszczącym ich narodom o tradycjach chrześcijańskich obowiązujące w ich krajach zasady
dhimmitude (status prawny osób niebędących muzułmanami).
Wydawca „Washington Times”, Tony Blankley w swojej książce wydanej w 2005 r. analizując możliwe scenariusze konfliktu między cywilizacją islamu i Zachodu w przyszłości (
The West’s Chance. Will We Win the Clash of Civilization?) przewiduje, że muzułmanie mieszkający w Europie, poprzez gwałtowne uliczne protesty i „fatwy” przeciwko „niewiernej i niemoralnej sztuce”, prędzej czy później zmuszą niezależnych Europejczyków do rezygnacji z własnego dziedzictwa artystycznego.
Kiedy osiągną już przewagę liczebną, przestaną tolerować na naszych ulicach i placach obecność średniowiecznych, renesansowych czy barokowych dzieł sztuki, które w tak otwarty sposób kontrastują z islamskim rygorystycznym zakazem przedstawiania żyjących postaci.
Przeciw sztuce
Nie można lekceważyć alarmu, który podnosi Blankley, gdyż w przeszłości islam zawsze dążył do stopniowego wykorzenienia religijnych i artystycznych symboli należących do prastarych kultur: mam na myśli niezliczone ilości zniszczonych lub przekształconych w meczety kościołów chrześcijańskich w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie; zburzenie przez talibów pomników Buddy z Bamiyanu w Afganistanie (które zostaną odbudowane ze środków UNESCO); zburzenie prawosławnych kościołów w Bośni, Kosowie i w okupowanej przez Turków wschodniej części Cypru; dewastację synagog na opuszczonych przez Izraelczyków terytoriach palestyńskich.
Obawę tę wyraża także w wywiadzie dla „Avvenire” znany włoski pisarz Carlo Sgorlon:
Być może powinniśmy zastanowić się nad kilkoma prostymi przykładami. Kiedy w większości włoskich ław szkolnych zasiadać będą muzułmańscy uczniowie, nie będzie już można czytać pewnych fragmentów Boskiej Komedii
Dantego czy Jerozolimy Wyzwolonej
Torquato Tasso, uznanych za obraźliwe wobec Mahometa. Nie będzie już też można wchodzić do kościoła św. Petroniusza w Bolonii ze względu na wiszący wewnątrz obraz przedstawiający Mahometa w piekle. Może wręcz dojść do zniszczenia całego włoskiego dziedzictwa malarskiego, ponieważ ten rodzaj sztuki zakazany jest w ich kulturze.
Przeciwko kulturze
Zagrożone będą nie tylko kościoły, pomniki czy obrazy, także dzieła literatury i muzyki. Zresztą stosunek religii muzułmańskiej do książek był zawsze problematyczny, gdyż dla islamu wartość przedstawia jedynie jedna Księga – Koran. Islam z podejrzliwością podchodził już do samego wynalezienia druku w Europie i przyjął go niechętnie, z dużym opóźnieniem.
Za uporczywą stagnacją kulturalną kryją się także powody teologiczne. Nieprzypadkowo w jednym europejskim kraju, jakim jest Hiszpania, rocznie tłumaczy się więcej zagranicznych książek niż przetłumaczono ich przez całe ostatnie piętnaście stuleci w całym świecie islamskim!
Jakiś czas temu rektor tureckiej uczelni Eyl?l, Ermin Alici, oświadczył w czasie meetingu należącej aktualnie do opozycji Ludowej Partii Republikańskiej, iż wolałby, żeby Anatolia nigdy nie stała się terytorium muzułmańskim. Słowa te turecki dziennik „Zaman” uznał za obraźliwe wobec islamu. Alici powiedział, że islam jest przyczyną obecnego zacofania Anatolii:
Druk, który wymyślono w połowie piętnastego wieku, szybko rozprzestrzenił się w całej Europie. My byliśmy w stanie stosować tę technologię dopiero 250 lat później. Niemuzułmanie zaczęli szybko wykorzystywać druk, czemu zawdzięczają swój szybki rozwój. Wolałbym, aby Anatolia w tych czasach nie była muzułmańska.
Jeśli chodzi o muzykę, historyk Bernard Lewis przypomina, że świat islamski nigdy nie wykazywał nawet najmniejszego zainteresowania muzyką zachodnią. Nie przyjęła się w nim tak popularna w innych częściach świata, jak Chiny czy Japonia, muzyka klasyczna.
Awersja świata islamskiego do muzyki i instrumentów muzycznych ma głębokie korzenie. Już w średniowieczu, kiedy w Europie rozkwit przeżywały śpiewy gregoriańskie, polifonia i pieśni trubadurów, na ziemiach muzułmańskich zgodnie z nauczaniem Mahometa potępiano muzykę. Jeszcze dziś podręcznik prawa islamskiego nurtu sunnickiego cytuje słowa Proroka przeciw muzyce, jak:
W Dzień Zmartwychwstania Allach wleje rozpuszczony ołów do uszu tych, którzy zatrzymają się, by słuchać śpiewających czy
Muzyka podsyca w sercach hipokryzję, tak jak woda podsyca do wzrostu trawę.
Najbardziej rygorystyczne nurty islamu starały się od zawsze wiernie wypełniać te wskazówki. Reformator muzułmański Muhyi al Din Aurangzeb (1658-1707) uczynił z walki przeciwko muzyce centralny element swoich działań mających na celu oczyszczenie islamu w Indiach.
Niedawno organizacja „Kościół w Potrzebie” donosiła, że w Malezji, w prowincji Kelantan ogłoszono prawo zabraniające śpiewania piosenek, tańca, a nawet bicia dzwonów: działania te, zdaniem kontrolowanego przez islamskich fundamentalistów rządu, są sprzeczne z religią.
W Indonezji oddział Laskara Jihada walczy z każdym rodzajem muzyki uznawanej za „odciąganie od Boga”. Powszechnie wiadomo, że afgańscy talibowie i islamskie sądy somalijskie ze szczególną surowością wprowadziły zakaz muzyki.
W Iranie ajatollah Chomeini wypowiedział ostre słowa przeciwko muzyce:
Muzyka psuje umysły naszej młodzieży. Nie ma żadnej różnicy między muzyką i opium. I jedno, i drugie na różne sposoby wywołuje otępienie. Jeśli chcecie, by Wasz kraj był niepodległy, odrzućcie muzykę. Muzyka jest zdradą naszego narodu i młodzieży.
Jego koncepcje religijne były szczególnie ponure:
Allah nie stworzył człowieka po to, by ten się bawił. Celem stworzenia było wystawienie ludzkości na próbę poprzez modlitwę i surowe rytuały. Ustrój islamski powinien być poważny na każdym polu. Nie ma żartów w islamie. Nie ma rozrywki w islamie. Nie może być rozrywki i zabawy w tym, co jest poważne.
Kontrast z żywotnością i poczuciem humoru współczesnego mu papieża Jana Pawła II nie mógłby być wyraźniejszy. „Purytanizm” muzułmański odległy jest o lata świetlne od miłości do radosnych stron życia, jak muzyka, sztuka, piękno i kuchnia, które inspirowały ducha katolickiego, zwłaszcza włoskiego (nie przypadkiem papież Benedykt XVI żartobliwie stwierdził, że to dobrze, iż Kościół prowadzony jest z Rzymu, a nie z Niemiec).
Między marzeniem a rzeczywistością
Wielu twierdzi dzisiaj, że świat islamski zatrzymał się w średniowieczu i pilnie potrzebuje reformy podobnej do protestantyzmu. Prawda tymczasem jest dokładnie odwrotna. Islam miał wręcz zbyt wielu reformatorów: Chomeini grzmiał przeciwko „zepsuciu” Zachodu dokładnie tak jak Luter i Kalwin ponad cztery wieki temu występowali przeciwko „zepsuciu” Kościoła.
Islam nie potrzebuje kolejnych dawek purytanizmu, obrazoburstwa czy dosłowności pism (jedynie Koran!). Islam potrzebowałby raczej wielkiej kontrreformy „katolickiej”. Spróbujmy wyobrazić sobie, jakie by to było cudowne, gdyby Kabul stał się centrum sztuki barokowej, gdyby na ulicach Teheranu pobrzmiewały chóry wyśpiewujące hymny Palestriny i gdyby artystyczna dzielnica Islamabadu pełna była malarzy tworzących w stylu Rubensa, Caravaggia czy Poussina. Wielka szkoda, że to tylko marzenie.
Islamizacja Starego Kontynentu mogłaby, niestety, oznaczać koniec sztuki i piękna, które Europa przez stulecia ofiarowywała światu. Być może czas pomyśleć, jak uchronić ogromne bogactwo artystyczne i kulturalne, które odziedziczyliśmy.
„Polonia Christiana” nr 1/2008