Francuskie feministki kilka miesięcy temu informowały, że chcą doprowadzić do wyparcia z powszechnego użytku słowa "mademoiselle" (panna). Nieoczekiwanie aktywistki znalazły sojuszniczkę w minister solidarności i spraw społecznych Roselyne Bachelot, która zażądała od premiera Francois Fillona, by zajął się tą sprawą.
Według feministek słowo „panna” jest seksistowskie, zmusza bowiem kobiety do wyjawienia stanu cywilnego. W dokumentach urzędowych żąda się dokonania wyboru pomiędzy „madame" a „mademoiselle". To niczym nieusprawiedliwiona ingerencja w życie prywatne, żąda się bowiem od tej osoby, by określiła się jako zamężna lub niezamężna – oburzała się minister w Radiu Europe 1. Minister zdenerwowało również rozróżnienie nazwisk na „z domu" i „po mężu". Proponuje zastąpienie ich jednym sformułowaniem – „nazwisko używane" – informuje „Rzeczpospolita”.
Francuskie feministki nie są pierwszymi, które doszukały się oznak dyskryminacji w nazywaniu niezamężnych kobiet pannami. Już w 1983 roku ówczesna minister ds. praw kobiet Yvette Roudy burzyła się, że „istnienie dwóch różnych określeń na nazwanie kobiet zamężnych i niezamężnych oznacza dyskryminację, bo w przypadku mężczyzn takiego rozróżnienia nie ma". Podobnego problemu nie mają feministki niemieckie. W kraju tym zwyczaj tytułowania niezamężnej kobiety „panną” nie funkcjonuje od 1972 roku, kiedy ministerstwo spraw wewnętrznych wprowadziło polecenie tytułowania wszystkich pełnoletnich kobiet słowem "pani" (niem. Frau).
Źródło: rp.pl