Gdy Barack Obama w 2008 r. wygrał wybory prezydenckie, zdobywając 53 proc. głosów wyborców (w porównaniu z 46-procentowym poparciem kandydata Partii Republikańskiej), mówił o „nadziei i potrzebie zmian”. Był przekonany, że historia jest po jego stronie. Uzyskał przecież większe poparcie niż inni kandydaci Partii Demokratycznej w przeszłości, z wyjątkiem Andrew Jacksona, Franklina Roosvelta i Lyndona Johnsona. Więcej niż John Kennedy, Woodrow Wilson, Jimmy Carter, Grover Clevland czy Bill Clinton.
Jego partia wygrała też wybory do Izby Reprezentantów, zyskując 54-procentowe poparcie. To najlepszy rezultat od 1986 r. Jednak w ciągu zaledwie dwóch lat wyborcy radykalnie zmienili zdanie. Obecnie republikanów popiera 49 proc. obywateli, a demokratów – 42 proc. Przypuszcza się, że w listopadowych wyborach uzupełniających do Izby Reprezentantów oraz Senatu, demokraci stracą większość na rzecz republikanów.
Jak zauważa Michael Barone, politolog i analityk „The Washington Examiner”, tuż po wyborach w 2008 r. strateg demokratów, Jame Carville przewidywał, że demokraci będą dominować w wyborach przez najbliższe 40 lat. Republikański strateg Karl Rove w 2004 r., kiedy wybory prezydenckie wygrał George W. Bush przewidywał, że to republikanie będą rozdawać karty przez następne 40 lat.
Barone twierdzi, że demokraci Obamy są niewolnikami myśli nieżyjących politologów i historyków, twórców tzw. nowego ładu. Uważali oni, że historia nieuchronnie, ale słusznie kieruje się na lewo, od polityki braku rządu do polityki rządu wielkiego. Politolodzy nowego ładu nauczali, że w czasach spowolnienia gospodarczego, wyborcy będą szczególnie popierali interwencjonizm państwowy i coraz większe uprawnienia rządu.
Obama wraz z demokratami doszedł do władzy w czasie trwania kryzysu ekonomicznego i w przededniu krachu finansowego, w środku głębokiej recesji. Obama prawie w ogóle nie liczył się z opinią partii przeciwnej i mniej znaczącymi liderami kongresu, proponując pakiet ustaw, mających zreformować kraj.
Demokraci przyjęli pakiet ustaw mających ożywić gospodarkę, opiewający na kwotę 787 mld dol., które przewidywały zwiększenie budżetów prawie wszystkich agend rządowych. Jedna trzecia pieniędzy powędrowała do lokalnych władz stanowych na dotacje dla związków zawodowych (najczęściej dla pracowników zatrudnionych w sektorze publicznym). Związki zawodowe w 2008 r. przekazały na kampanię wyborczą demokratów przeszło 400 mln dol.
Oprócz pakietu ustaw, mających przeciwdziałać recesji, przyjęto ustawę zdrowotną, która jest najbardziej niepopularną ustawą w historii USA od czasu uchwalenia w 1854 r. Kansas-Nebraska Act. Ustawa ta przyznawała osadnikom prawo do wypowiedzenia się, czy chcą, aby w nowych stanach dopuszczalne było niewolnictwo, czy też nie. Doprowadziła m.in. do wybuchu wojny domowej. Jakie skutki będzie miała ustawa Obamacare, demokraci będą mogli się przekonać w najbliższych wyborach.
Autor analizy zarzuca demokratom, że za bardzo ufają teoriom postępowych politologów. Zwiększanie interwencjonizmu i wydatków rządowych może mieć - i najpewniej będzie miało - dla nich opłakane skutki. Jeśli spojrzy się na sondaże opinii w USA w latach 30., można wyraźnie zaobserwować, że większość Amerykanów nie popierała wydatków rządu przeznaczonych na ożywienie gospodarcze kraju, po wielkim krachu. Uważano, ze rząd zbyt dużo wydał i przyznał za dużą władzę związkom zawodowym. Najprawdopodobniej, gdyby nie wybuch II wojny światowej, Roosvelt i demokraci przegraliby w wyborach z kretesem.
Analityk konkludując dochodzi do wniosku, że w dobie recesji, wyborcy niekoniecznie skłaniają się do popierania rządu, który zwiększa wydatki. Czasy się zmieniły. Nie jest tak, jak sądzili teoretycy nowego ładu, że rząd musi w większym stopniu interweniować, aby zapobiec rzekomej rewolucji grożącej z tego powodu, że garstka ludzi posiada ogromny majątek, a reszta żyje w skrajnym ubóstwie. Dzisiaj wielu Amerykanów zgromadziło potężne majątki w postaci nieruchomości i instrumentów finansowych. Nie są więc zainteresowani rozciąganiem kompetencji rządu. Amerykanie przestali już popierać program Obamy, który miał dać nadzieję i miał przynieść zmiany.
Doskonałym odzwierciedleniem nastrojów Amerykanów może być spot reklamowy, przedstawiający chińskiego profesora, który podczas wykładu głoszonego w 2030 w Pekinie tłumaczy młodym Chińczykom, dlaczego upadły wielkie imperia, w tym USA. Mówi, że wszystkie one sprzeniewierzyły się swoim zasadom. USA upadły, bo w dobie recesji rząd zaczął zwiększać wydatki i zadłużać się. Profesor z szelmowską miną konkluduje: „My naturalnie posiadamy większość ich długu ... i teraz oni pracują dla nas.” Sala wybucha śmiechem. Spot jest rozpowszechniany przez Stowarzyszenie Obywateli Przeciwnych Zwiększania Wydatków przez Rząd.
Spot można obejrzeć na stronie:
http://www.youtube.com/watch?v=OTSQozWP-rM
Źródło: The Daily Telegraph, AS