Bitwa pod Castelfidardo

2011-09-20 00:00:00
Bitwa pod Castelfidardo

O wzgórza Castelfidardo, które piłyście ich krew i przyjęły ich popioły,
wczoraj imię wasze było nieznane,  dziś stało się nieśmiertelne.
Felix Dupanloup - Biskup Orleanu

Pod koniec 1860 r., korzystając ze sprzyjającej sytuacji politycznej, Piemont postanowił zaatakować Państwo Kościelne i zająć tzw. Legacje, czyli prowincje stanowiące jego północno-wschodnią część. Wódz naczelny wojsk papieskich - generał Krzysztof Lamoriciere zdawał sobie sprawę, że jego nieliczna, słabo uzbrojona armia, nie może długo stawiać oporu świetnie wyszkolonym i wyposażonym wojskom Piemontu. Wydawało się jednak, że sprawa nie jest beznadziejna, ponieważ dyplomacja francuska stwarzała pozory, że Ojciec Święty ma w Napoleonie III sojusznika i gwaranta praw (okazało się to kłamliwą grą cesarza). Analizując sytuację strategiczną gen. Lamoriciere postanowił skoncentrować znaczną część oddziałów papieskich w nadmorskiej twierdzy Ankona. Tam zamierzał dotrwać do przewidywanej interwencji armii francuskiej, bądź austriackiej.

Wojna

Gdy armia piemoncka przekroczyła bez wypowiedzenia wojny (skąd my to znamy!) granice Państwa Kościelnego, naczelny wódz wojsk papieskich zaczął wcielać swój plan w życie. Osobiście stanął na czele oddziału liczącego 2300 żołnierzy, i ruszył w kierunku Ankony. 16 września korpusik dotarł pod mury Loreto. Okazało się, że nieco wcześniej miasto zostało zajęte przez oddział dragonów piemonckich. Wystarczył jednak zdecydowany atak kawalerii papieskiej by przepędzić wroga z jego ulic. Oddział Lamoriciere’a wkroczył do Loreto.

Zgodnie z rozkazami w kierunku miasta maszerował również liczący 2700 ludzi korpus gen. Pimodana. Wieczorem 17. oba oddziały połączyły się. Wysłane na rekonesans grupy zwiadowców meldowały o obecności na wzgórzach za miastem, ponad doliną rzeki Musone, wojsk nieprzyjacielskich. Natychmiastowy wymarsz był wykluczony ze względu na zmęczenie żołnierzy długą drogą. Należało więc przygotować się do porannej bitwy. W noc poprzedzającą konfrontację pełne ręce pracy mieli kapelani: spowiadali oraz udzielali Komunii św., która dla wielu, zwłaszcza Franko-Belgów, miała się stać przedśmiertnym Wiatykiem. Wszystkim żołnierzom udzielono rozgrzeszenia „in articulo mortis”.

Wczesnym rankiem następnego dnia w Loreto została odprawiona Msza św., której wysłuchali m.in. generałowie Lamoriciere i Pimodan. Po niej wojska papieskie rozpoczęły przygotowania do wymarszu w kierunku Ankony. Oznaczało to, że wkrótce zmierzą się z blokującym drogę 28-tysięcznym korpusem piemonckim gen. Cialdiniego. Lamoriciere mógł wprawdzie próbować ominąć pozycje nieprzyjacielskie, zdawał sobie jednak sprawę, że silna artyleria, którą dysponował przeciwnik, może zrobić wielkie spustoszenie w szeregach oddziałów papieskich, które w takim wypadku musiałyby przedefilować doliną poniżej stanowisk wroga. Zdecydował się więc zaatakować i otworzyć sobie drogę do Ankony siłą.

Pierwszy korpus opuścił Loretto o godz. 8.30. Drugi, dowodzony osobiście przez Lamoriciere’a, wymaszerował z miasta pół godziny później. Pośród sztandarów, które łopotały nad głowami żołnierzy papieskich znajdowały się również te, które prowadziły flotę chrześcijańską do bitwy pod Lepanto. Na rozkaz naczelnego wodza zabrano je bowiem z bazyliki loretańskiej.

Oddziałami idącymi w awangardzie dowodził gen. Pimodan (Georges de la Vallée de Rarecourt, markiz de Pimodan). Zaszczyt marszu na czele armii przypadł karabinierom szwajcarskim oraz półbatalionowi Franko-Belgów (od 1861 r. Żuawów Papieskich). Za nimi posuwała się kompania ochotników irlandzkich z tzw. Brygady św. Patryka i batalion strzelców rzymskich.

Bitwa

W końcu oddziały awangardy stanęły nad doliną rzeki Musone. Po sformowaniu szyków bojowych papiescy ruszyli do ataku. Przeszli rzekę, a następnie przypuścili wściekły szturm na pozycje Piemontczyków. Wkrótce Franko-Belgowie wtargnęli pomiędzy zabudowania farmy należącej do kolonii Crocette. W krótkim boju wzięli 100 jeńców. Obsadzający folwark oddział piemoncki poszedł w rozsypkę. Po przyciągnięciu przez Irlandczyków dwóch dział papiescy rozpoczęli ostrzał następnej farmy.

Wkrótce okazało się, że liczniejsi i posiadający silną artylerię żołnierze króla Wiktora Emanuela II zaczęli brać górę w walce ogniowej. Mimo to żołnierze Pimodana zaatakowali także drugą farmę. Niestety, pod potwornym ogniem z dział i karabinów musieli się wycofać. Chcąc wykorzystać powodzenie, oddziały piemonckie wypadły ze swoich stanowisk i ruszyły za nimi w dół. Jednak żołnierze Piusa IX odwrócili się i w walce na bagnety odparli atak.

Wykrwawione bataliony walczące w pierwszej linii wymagały wzmocnienia. W sukurs ruszyły im stojące dotąd w odwodzie: 2. batalion strzelców austriackich oraz złożony z Włochów 1. batalion strzelców rzymskich.

Zanim oba oddziały wzmocniły pierwszą linię gen. Pimodan wydał rozkaz wznowienia szturmu. Niestety chwilę potem kula raniła go w twarz. Nie zsiadając z konia opatrzył prowizorycznie ranę i krzyknął do swoich żołnierzy:

- Odwagi, moje dzieci! Bóg jest z nami! Naprzód! Na bagnety!

Pod wrażeniem dzielnej postawy dowódcy z piersi jego podkomendnych wyrwał się okrzyk:

- Niech żyje Pimodan!!

- Nie krzyczeć! Maszerować! – odparł dowódca, wskazując szablą kierunek natarcia.

Niestety po chwili otrzymał kolejny, drugi postrzał, krótko potem następny. Wreszcie kolejna kula wystrzelona przez agenta piemonckiego ukrytego w szeregach papieskich przeszyła mu pierś. Spadając z siodła, śmiertelnie ranny, krzyknął jeszcze do żołnierzy:

- Bóg jest z nami!

Tymczasem kontrolujący przebieg bitwy zza rzeki Lamoriciere ruszył w kierunku farmy. Po drodze spotkał żołnierzy niosących rannego Pimodana. Zbliżył się do bohaterskiego generała, by uścisnąć mu rękę.

- Generale! Biją się jak bohaterzy! – mówił z wysiłkiem ranny generał. - Honor Kościoła ocalony! Bądź zdrów!

Niestety optymizm dzielnego generała nie miał uzasadnienia w aktualnej sytuacji na placu boju. Oddziałom walczącym zaczynało brakować sił. Na rozkaz Lamoriciere’a w kierunku Musone ruszyła ostatnia rezerwa - pułk szwajcarów. Niestety, słabo wyszkolone bataliony nie potrafiły przejść pozostającej pod ostrzałem rzeki. Widok rozrywających się w szyku granatów siejących śmierć i zniszczenie dla świeżych żołnierzy był ponad siły. Ogarnęła ich panika i rzucili się do ucieczki.

Na domiar złego, rejteradę szwajcarów, zauważyli będący już na wzgórzu żołnierze 1. baonu strzelców rzymskich. Widok uciekających rezerw wpłynął na nich demoralizująco. Nagle i oni rzucili się biegiem w dół. Po drodze spanikowane oddziały pociągnęły za sobą oddział artylerzystów, którzy pierzchli pozostawiając działa na łaskę losu.

Na szczęście panice nie uległ 2. batalion dowodzony przez mjr. Fuchmanna złożony z żołnierzy rekrutowanych na terenach cesarstwa austriackiego (w jego skład wchodziła liczna grupa chłopów z Galicji). Z wielką brawurą wsparł on oddziały walczące w pierwszej linii. Był na to najwyższy czas. Szeregi Franko-Belgów były już mocno przetrzebione. Dowodzący półbatalionem Becdelievre rozporządzał już tylko 90 ludźmi, z prawie 300, którzy wyszli z Loreto. Wspierali ich także Irlandczycy, oraz niezdemoralizowane bataliony strzelców szwajcarskich i włoskich. Papieskim udało się chwilowo zatrzymać parcie oddziałów piemonckich, co umożliwiło wycofanie własnych sił na płaskowyż. Wśród nich był pododdział kanonierów, ciągnących działa własnymi rękami. Odwrót osłaniali ludzie Fuchmanna z pogardą śmierci odpierający ataki piemonckich lansjerów.

Gdy triumfujący żołnierze Cialdiniego wkroczyli na teren farmy w Crocette, nagle z okien zabudowań posypały się na nich kule karabinowe. Okazało się, że byli tu jeszcze Franko-Belgowie, do których w zamieszaniu bitewnym nie dotarł rozkaz wycofania się. Pod ogniem z karabinów napastnicy musieli zatrzymać się. Niestety, wkrótce na terenie farmy zaczęły wybuchać pociski artyleryjskie, które wzniecały pożary. Gdy płomienie zagroziły szopie, w której leżeli ciężko ranni towarzysze broni, bohaterscy obrońcy postanowili się poddać.

Mało brakowało, a skończyłoby się to dla nich tragicznie. Rozwścieczeni oporem Piemontczycy rzucili się na obrońców farmy, by ich wymordować. Na szczęście interweniował znajdujący się tam jako jeniec oficer o nazwisku Tromboni, któremu udało się odwieść rodaków od dokonania zbrodni wojennej.

***

Tymczasem wycofujące się siły główne wojsk papieskich powróciły do Loreto. Piemontczycy nie ścigali ich. Obawiali się zasadzki. Z ponad 5 tys. żołnierzy papieskich, które rano opuściły miasto wieczorem wróciło do niego zaledwie ok. 2000.

Nie było wśród nich naczelnego wodza. Gen. Krzysztof Lamoriciere postanowił pozostawić rozbitą armię na miejscu, a sam na czele szczupłego oddziału udał się do Ankony. Takie rozwiązanie uznał za niezbędne, ponieważ obawiał się, że sprowadzenie pobitej armii do oblężonej twierdzy może odbić się ujemnie na morale jej załogi.

Kapitulacja

Noc po bitwie pod Castelfidardo wojska papieskie spędziły w Loreto. Honorowy posterunek (znajdujący się najbliżej wojsk piemonckich) przy bramie Recanati, objęli Irlandczycy z Legionu św. Patryka oraz Polacy służący pod komendą Fuchmanna.

Rano 19. Cialdini rozpoczął manewr okrążania miasta. Mimo ciężkiego położenia wojsk papieskich, na porannej naradzie wyższych oficerów za dalszą obroną, aż do śmierci, opowiedzieli Franko-Belgowie, Irlandczycy i Austriacy. Jednak włoscy i szwajcarscy dowódcy odmówili udziału w dalszych walkach. Wobec tego podjęto decyzję o kapitulacji. Włosi i Szwajcarzy stanowili bowiem połowę wojsk zgromadzonych w mieście.

Zgodnie z uzgodnieniami jakie uczyniono podczas rozmów kapitulacyjnych z Piemontczykami, jeszcze tego samego dnia po południu żołnierze papiescy opuścili Loreto i udali się do miasteczka Recanati. Na miejscu, w towarzystwie prezentujących broń oddziałów piemonckich żołnierze papiescy złożyli swój oręż, za wyjątkiem oficerów, którzy zgodnie z umową kapitulacyjną mieli prawo do zachowania białej broni.

Lista zaproszonych na bal

Następnie piemonccy generałowie Leotardi i Cugia zaprosili wyższych oficerów papieskich na uroczysty posiłek. W czasie jego trwania gen. Cugia miał okazję przeglądnąć listę strat Franko-Belgów. Okazało się, że pole bitwy pod Castelfidardo zaścieliły ciała synów najlepszych rodzin arystokracji francuskiej, którzy pospieszyli na wezwanie Ojca Świętego i wstąpili w szeregi Franko-Belgów.

- Cóż za nazwiska! – wykrzyknął z przejęciem piemoncki generał. – Przecież to mogłaby być lista zaproszonych na bal na dworze Ludwika XIV !

Ależ nie, generale Cugia! – chciałoby się zakrzyknąć w odpowiedzi. To coś bardziej zaszczytnego niż lista zaproszonych na bal u Króla Słońce! To lista zaproszonych na przyjęcie na dworze Króla Królów – Boga Najwyższego! Poszli na nie najlepsi synowie arystokracji francuskiej, a obok nich postępowali synowie małopolskich chłopów, którzy pod Castelfidardo szli do boju ręka w rękę z tamtymi, a ich krew wsiąkła w tę samą ziemię!

Niestety uczuć swych podwładnych wobec jeńców nie podzielał gen. Cialdini. W rozkazie wydanym po bitwie, który przedrukowywały europejskie gazety, zarzucił żołnierzom papieskim, że udawali rannych, a potem sztyletami mordowali niosących im pomoc żołnierzy piemonckich. – Bardziej bezczelne łgarstwo trudno było wymyślić!

Na współczucie Cialdiniego nie mogli liczyć nawet polegli żołnierze papiescy. Mimo usilnych próśb towarzyszy, pragnących zidentyfikować poległych, a ciała niektórych przewieźć w rodzinne strony, dowódca korpusu piemonckiego rozkazał wrzucić ich do wspólnego dołu, niedaleko miejsca, gdzie z honorem legli, i zakopać.

Warto wspomnieć także o postawie rannych żołnierzy papieskich, którzy po bitwie cierpieli w polowych lazaretach, m. in. w sanktuarium w Loreto. Nie było słychać z ich strony skarg. Wręcz przeciwnie, wielu gasło z imieniem Boga i jego namiestnika na ziemi Piusa IX na ustach.

"Dawno temu ofiarowałem Bogu i Kościołowi ofiarę z mojego życia. Pozazdrość mi szczęścia i pociesz moją biedną matkę. Niech żyje Pius IX - Papież i Król!" – pisał na łożu śmierci do swego przyjaciela we Francji młody Maurice de Guerin. „W Bretanii miałbym bardzo małą szansę umierania w tak dobrych warunkach dla osiągnięcia nieba, tutaj spodziewam się umrzeć radośnie. W kościele, w którym jest nasz szpital są krzyki bólu, ale jest także śmiech” – pisał do matki Paul de Parcevaux.

Trudny był także los jeńców wziętych do niewoli przez Piemontczyków. Niedokarmieni prowadzeni byli przez włoskie miasta, wystawiani na drwiny i zaczepki motłochu. Propozycja zatroskanego o ich los Piusa IX, że dostarczy im nowe mundury, bardziej odpowiednie na jesienne chłody została odrzucona.

***

W dalekiej Francji pozostały matki i żony ochotników służących w Armii Papieskiej. Wśród nich była także Markiza de Pimodan. Długo czekała na list od męża. Niestety ten niepokojąco długo nie przychodził. Pewnego dnia jedna z jej przyjaciółek pragnąc ją pocieszyć wyraziła przekonanie, że gen. Pimodan zapewne dostał się do niewoli. Markiza energicznie zaoponowała.

- W niewoli? To niemożliwe. Mój mąż nie żyje! Chodźmy, do kościoła pomodlić się za niego – powiedziała.

Nagle objęła jednego ze swoich małych synów:

- Wolan, ty także zostaniesz żołnierzem Papieża! – powiedziała przytulając go.


Georges de la Vallée de Rarecourt, markiz de Pimodan (1822-1860) francuski oficer, legitymista. Po odmowie złożenia przysięgi lojalności wobec Ludwika Filipa musiał przerwać studia wojskowe w Saint-Cyr. Naukę kontynuował w Austrii. W 1848 wstąpił do armii cesarskiej. W jej szeregach odznaczył się podczas kampanii włoskiej i węgierskiej. Jako gorliwy katolik w 1860 r. zaciągnął się do armii papieskiej. Został mianowany jej szefem sztabu.
Prognozy demograficzne dla Polski brzmią katastroficznie. Jesteśmy jednym z najszybciej wyludniających się narodów w Unii Europejskiej. W 2024 roku urodziło się tylko 252 tysiące młodych Polaków, podczas gdy zmarło 408 tysięcy osób. W najbliższy wtorek 29 kwietnia w Elblągu w Klubie „Polonia Christiana” Marcin Musiał poprowadzi wykład i dyskusję na temat „Jak ratować Polskę przed katastrofą demograficzną?”.
W Poniedziałek Wielkanocny o godzinie 7.35 zmarł Papież Franciszek. Ojciec Święty miał 88 lat i był 266. biskupem Rzymu. Jorge Mario Bergoglio SJ urodził się 17 grudnia 1936 roku w Buenos Aires, w stolicy Argentyny. Od 13 marca 2013 roku zasiadł na Stolicy Piotrowej, mając wówczas 76 lat. Wiadomość o śmierci Papieża Franciszka przekazał z kaplicy Domu Świętej Marty kamerling Świętego Kościoła Rzymskiego kard. Kevin Farrell.
Błogosławionych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, spokoju, zdrowia i radości życzą Zarząd i Członkowie Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi Wielkanoc A.D. 2025
W sobotę 12 kwietnia wielotysięczny pochód przeszedł ulicami Krakowa pod Wawel by uczcić tysiąclecie Korony Polskiej. Marsz zorganizowany został przez powstały w Krakowie Społeczny Komitet im. Bolesława Chrobrego, w którego skład weszło także Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi. Organizując milenijne obchody chcemy nie tylko przypomnieć o doniosłych chwilach w dziejach naszej Ojczyzny, ale także wskazać młodemu pokoleniu, jak ważne są idee jednoczące naród wokół Korony i poczucia wspólnoty całego społeczeństwa.
We wtorek 1 kwietnia na Uniwersytecie Wileńskim można było zobaczyć unikatowe eksponaty – jeden z dwóch zachowanych egzemplarzy „Katechizmu” Matynasa Mažvydasa oraz pelerynę i biret Piotra Skargi – pierwszego rektora uczelni, która w chwili założenia nosiła nazwę Akademia i Uniwersytet Wileński Towarzystwa Jezusowego. W tym roku wileński uniwersytet świętuje 446 rocznicę wydania aktu fundacyjnego przez króla Stefana Batorego.