W niedzielnym referendum mieszkańcy Santa Cruz - najbogatszego departamentu Boliwii - opowiedzieli się za większą autonomią polityczną i gospodarczą. Powyborcze sondaże wskazują na 85-procentowe poparcie dla niezależności tego wschodniego departamentu od lewicowych rządów indiańskiego prezydenta Boliwii Evo Moralesa – donosi „Rzeczpospolita”.
Głosowanie odbyło się wbrew woli prezydenta. i zostało zbojkotowane przez jego zwolenników. Jak zaznacza „Rz”, dwie trzecie uczestników referendum było gotowych forsować autonomię, nawet gdyby miało to wywołać wojnę domową.
O tym, że nie są to czcze pogróżki, można się było przekonać w zeszłym roku, gdy przeciw władzom centralnym zbuntowali się gubernatorzy sześciu z dziewięciu departamentów – przypomina dziennik. Kraj ogarnęła fala strajków, na ulicach miast stanęły barykady, podczas demonstracji doszło do starć zwolenników prezydenta (plantatorów koki, robotników i biedoty wiejskiej) z jego przeciwnikami. Lała się krew. Po stronie prezydenta gotowe są w każdej chwili stanąć słynne Czerwone Poncza, indiańscy ekstremiści z plemienia Ajmarów. Bastion opozycji Santa Cruz może z kolei liczyć na gwardię gotową chwycić za broń, by walczyć z Indianami – czytamy w „Rz”.
W departamencie Santa Cruz żyje ponad 2 miliony z ok. 10 milionów mieszkańców Boliwii. Dzięki złożom gazu, żyznym ziemiom i lasom dostarcza on prawie połowę PKB tego kraju. Lokalni politycy będący z reguły zarazem posiadaczami ziemskimi od dawna domagają się autonomii. W latach 80. i 90. XX wieku Kongres rozpatrywał kilkanaście projektów decentralizacji władzy.
Evo Morales, Indianin z ludu Ajmarów, wygrał wybory prezydenckie w grudniu 2005 r. Po przejęciu władzy zapoczątkował wprowadzanie socjalizmu w tym jednym z najbiedniejszych krajów Ameryki Południowej. Morales podburza rdzennych mieszkańców stanowiących większość ludności andyjskiego kraju przeciw białym i Metysom, a biedotę przeciw klasom średnim. Walka z dyskryminacją Indian przeradza się w dyskryminację białych – stwierdza „Rz”.
Źródło: „Rzeczpospolita”