Po odrzuceniu przez Irlandię traktatu reformującego teraz kolejną trudną do pokonania przeszkodą może okazać się rząd czeski, który oświadczył, że dokument ten został odrzucony i dalsze prowadzenie prac ratyfikacyjnych nie ma najmniejszego sensu – donosi „Nasz Dziennik”.
Podczas gdy takie kraje jak Polska i Wielka Brytania zapowiadają prowadzenie dalszego procesu ratyfikacyjnego, Praga uznaje, że traktat już przepadł. Stanowisko czeskiego rządu wzbudza wielkie zaniepokojenie euroentuzjastów we wszystkich europejskich stolicach, także w Berlinie. Sprawa jest o tyle trudna, że jakakolwiek zmiana lub stworzenie nowego traktatu jest obecnie niemożliwością – czytamy w „NDz”.
Gazeta przypomina, że dotychczas traktatu lizbońskiego nie ratyfikowało jeszcze osiem parlamentów, ale jedynie Praga sugeruje, że tego nie zrobi, w odróżnieniu od Warszawy, która pomimo opinii, iż należy do grona eurosceptyków, obiecała dalsze prowadzenie procesu ratyfikacji.
Według „NDz” Niemcy zmuszają innych do dalszej kontynuacji ratyfikacji nieistniejącego już dokumentu, zapominając, że sami także do tej pory go nie ratyfikowali, bowiem cały proces wstrzymał jeden z posłów, składając do Trybunału Konstytucyjnego skargę na proces ratyfikacyjny.
Tymczasem premier Donald Tusk oświadczył, że proces ratyfikacji traktatu lizbońskiego - mimo fiaska w Irlandii - powinien być kontynuowany w pozostałych krajach UE. Podkreślił jednocześnie, że nikt nie może lekceważyć głosu mieszkańców Zielonej Wyspy. Tusk nie dostrzega najwyraźniej, że jedyną rzeczywistą formą uszanowania podjętej przez Irlandczyków decyzji byłaby rezygnacja z ratyfikacji – czytamy w „Naszym Dzienniku”. Tymczasem premier Czech Mirek Topolanek powiedział, iż nie można udawać, że kilka milionów głosów Irlandczyków ma inną wagę niż głosy Francuzów, którzy w 2005 roku odrzucili traktat konstytucyjny.
Źródło: „Nasz Dziennik”