Dwa dni temu chrześcijańskim światem wstrząsnęła wiadomość o zamachach nigeryjskich islamskich fanatyków, przeprowadzone w święta Bożego Narodzenia. W sumie zabito 39 osób. Zamachy były bliźniaczo podobne do tych sprzed roku, również dokonanych 25 grudnia. Czy kolejne państwo afrykańskie rozpadnie się z powodów religijnych?
W tegoroczne Boże Narodzenie fanatycy grupy Boko Haram uderzyli niemal równocześnie w kilku miejscach. W kościele św. Teresy w stolicy Abudży potężna eksplozja w tłumie wiernych wracających z porannego nabożeństwa zabiła 25 osób. Celem islamistów padły również kościoły w Dżos i Gadace.
Fundamentalistyczna grupa Boko Haram (Zachodnia Edukacja Jest Grzechem) działa od 2002 r., początkowo była ugrupowaniem politycznym, wystrzegającym się przemocy. Założył ją Mohammad Jusuf, radykalny duchowny, który postawił sobie za cel uczynienie z Nigerii państwa rządzonego przez szariat. Od 2009 r. Jusuf zaczął krytykować muzułmanów za to, że godzą się na zwierzchnictwo „nieislamskiego" rządu, i rozpoczął siać terror – przypomina „Rzeczpospolita”.
Zaatakowane dwa dni temu miasta, Abudża i Dżos leżą w środkowej części Nigerii – między zdominowaną przez muzułmanów północą a chrześcijańskim południem. Zdaniem ekspertów Boko Haram, działając na styku obu kultur, chce doprowadzić do wojny domowej. 160-milionowa Nigeria, najludniejsze państwo Afryki, jest podzielona po równo między chrześcijan i muzułmanów. Ekstremiści stają się coraz bardziej popularni na północy, bo żerują na hasłach walki z biedą i bezrobociem. Jeśli władze nie poprawią sytuacji gospodarczej, dojdzie do takiej rebelii, jaką w latach 90. przeprowadzili talibowie w Afganistanie – twierdzi w rozmowie z dziennikiem Ona Ekhomu, nigeryjski ekspert ds. bezpieczeństwa i dyrektor Szkoły Zarządzania i Bezpieczeństwa. Boko Haram korzysta z szerokiego zaplecza al Kaidy i somalijskich ekstremistów asz Szabab. Wcześniej czy później uzyska zdolność operowania za granicą, a wtedy nigeryjski problem stanie się problemem Zachodu – ostrzega Ekhomu.
Specjaliści w USA również są zdania, że wkrótce sytuacja może się wymknąć spod kontroli Abudży. John Campbell, były ambasador w Nigerii pisze na łamach „Foreign Affairs”, że wzrost popularności Boko Haram odzwierciedla nastroje muzułmanów i że prezydent ma ograniczone możliwości. „Polityka twardej ręki grozi buntem 75-milionowej społeczności nigeryjskich muzułmanów i rozpadem kraju, a tego nie chce ani Waszyngton, ani Abudża" – twierdzi ekspert.
Źródło: rp.pl