Bez odważnych decyzji i szybkich działań katolicy są skazani na marginalizację. A przyczyną nie będzie Palikot, ale nasze własne zaniedbania – ostrzega Tomasz Terlikowski.
Kościół w Polsce wchodzi w okres kryzysu. A powodem wcale nie jest Janusz Palikot czy wyraźny skręt w lewo partii rządzącej i całego parlamentu, ale fakt, że po wielu latach wyczerpała się zdolność kształtowania własnego wizerunku przez Kościół. W efekcie ów wizerunek, tematy, styl komunikacji, a nawet nauczanie próbują narzucać Kościołowi ludzie zwyczajnie z nim niezwiązani lub go nierozumiejący. To zaś może okazać się dla tej wspólnoty o wiele bardziej niebezpieczne niż otwarci wrogowie z Ruchu Poparcia Palikota.
Zwycięża kłamstwo
Przykłady można mnożyć. Opus Dei, czyli promująca ascezę i solidną formację organizacja katolicka, przedstawiana jest przez tygodnik "Newsweek" jako główne zagrożenie dla suwerenności Polski. Piotr Śmiłowicz i Andrzej Stankiewicz otwarcie uznają, że obecność członków czy sympatyków tej organizacji w rządzie to "poważny problem". (...)
Opinia ta – choć absurdalna, bowiem każdy prawdziwy katolik ma obowiązek w kluczowych sprawach określonych przez Magisterium głosować tak, jak nakazuje doktryna – jest próbą dorobienia Kościołowi gęby przeciwnika wolności wyboru i słowa. Histeria rozpętana wokół ks. Adama Bonieckiego przez mainstreamowe media ma podobny cel. Chodzi o to, by stworzyć wrażenie, że Kościół "knebluje", "odbiera prawo do wolności wypowiedzi", a nawet – do takich sugestii posunął się niezawodny w takich sytuacjach redaktor naczelny "Newsweeka" Wojciech Maziarski – "łamie polską konstytucję", wymagając od zakonnika posłuszeństwa ślubom, które sam złożył. I nie ma się co pocieszać, że opinie te są tak absurdalne, że nikt przy zdrowych zmysłach w nie nie uwierzy. Odpowiednio długa propaganda, powtarzanie kłamstw, organizowanie debat i wypowiedzi autorytetów przyniosą efekty, a zastarzały polski antyklerykalizm i niechęć do dogmatyzmu sprawią, że nie ma takiej bzdury, w którą Polacy nie byliby w stanie uwierzyć, jeśli tylko dotyczy ona Kościoła.
Niestety, nie widać sensownej odpowiedzi na tę długoterminową strategię wykluczania katolików i przedstawiania ich jako wrogów demokracji, a nawet narodowej suwerenności. Prawda, przynajmniej w wymiarze doczesnym, nie zwycięża mocą samej prawdy i musi być broniona. Jeśli się tego nie robi, to zwycięża kłamstwo. Tak jak zwyciężyło ono w Hiszpanii (...) [gdzie - przyp.red] beatyfikacje męczenników lewackiego terroru (...) nieodmiennie budzą sprzeciw i niezrozumienie, także wśród ludzi wierzących, a benedyktyni, którzy zobowiązali się wiecznie modlić za spokój duszy obrońcy Kościoła, jakim był generał Franko, wycofali się z tej obietnicy.
Pazerność zamiast pedofilii
Dorabianie gęby wroga demokracji czy "wielkiego cenzora" może być tym skuteczniejsze, że modernizatorzy od lat głoszący ścisłe powiązanie nowoczesności z laicyzacją i wieszczący wyludnienie kościołów, wreszcie znaleźli metodę, by swoje marzenie zrealizować. Inaczej niż w Irlandii, nie są to jednak skandale seksualne, które – jak pokazał skandal z arcybiskupem Juliuszem Paetzem w roli głównej – w Polsce nie przyspieszają procesów laicyzacyjnych. Zamiast nich głównym narzędziem walki z Kościołem stanie się kasa. Już teraz media nieustannie zajmują się stanem posiadania ludzi Kościoła, a zwrot ukradzionego majątku (tak przez Komisję Majątkową, jak i Fundusz Kościelny, który składa się ze środków, które komuniści ukradli katolikom) stał się najwygodniejszą bronią w walce z religią. Kolejne skandale (niektóre z nich, jak ten z Markiem P., całkiem realne) utwierdzają wiernych w przekonaniu o gigantycznych bogactwach Kościoła i o pazerności kleru.
Ten zarzut, szczególnie gdy jego potwierdzeniem staje się życie własnego proboszcza, jest najmocniejszą bronią w walce z Kościołem. Już ks. Józef Tischner głosił, że ludzie są w stanie wybaczyć proboszczowi kobietę (a teraz można by dodać: także mężczyznę), ale nie pazerność. I przeciwnicy Kościoła zrozumieli to. Dlatego zamiast atakować życie moralne kleru, zajęli się jego dochodami, wiedząc, że polski antyklerykalizm ma często podłoże ekonomiczne. Warto przypomnieć, że podobne podłoże miał także niemiecki i austriacki (a zachowując proporcje, także polski) antysemityzm. On także oskarżał Żydów, jak teraz oskarża się "czarnych", o pazerność i grabienie należących się społeczeństwu pieniędzy.
Tekst jest fragmentem artykułu Tomasza Terlikowskiego opublikowanego w "Rzeczpospolitej. Całość dostępna na www.rp.pl