Wiele wskazuje na to, że epoka, w której główny nurt polityki niemieckiej wyznaczali katoliccy politycy ustępuje miejsca epoce polityków protestanckich. W najbliższych latach to najprawdopodobniej oni będą definiować politykę Berlina.
Pożegnanie z katolicyzmem w niemieckiej polityce jest widoczne gołym okiem. Nie ma już krzyży w szkołach, nie ma nauki religii w niektórych landach, brak sprzeciwu wobec zrównania związków homoseksualnych z małżeństwem. I coraz mniej jest polityków katolickich na najwyższych szczeblach władzy. Na czele rządzącej CDU stoi Angela Merkel, córka pastora, a urząd prezydenta obejmie najprawdopodobniej protestancki duchowny Joachim Gauck. Eksponowane stanowisko w państwie zajmuje obecnie tylko jeden polityk-katolik - Norbert Lammert, szef Bundestagu. Eksperci są zgodni, że pewna epoka, w której kierunek niemieckiej polityki określany był przez katolików, dobiega końca - donosi "Rzeczpospolita".
- Niemiecki Kościół katolicki przeżywa okres słabości, jest wewnętrznie podzielony. Nie ma silnych powiązań z Watykanem, mimo że papież jest Niemcem - tłumaczy "Rz" Ludwig Ring Eifel, redaktor naczelny niemieckiej Katolickiej Agencji Informacyjnej (KNA). Jego zdaniem w takiej sytuacji umacnia się grupa polityków o protestanckich korzeniach, pochodzących z byłej NRD. W kraju reformacji oba Kościoły mają taką samą liczbę wyznawców. Liczy ona 25 milionów.
Partie chadeckie jak CDU, czy bawarska CSU nadal są atrakcyjne dla katolickich wyborców. Jednak coraz częściej przychylają się oni do oddawania głosu na inne ugrupowania, które programowo kierują się w stronę etyki protestanckiej. Takimi partiami są SPD czy Zieloni. Neutralność religijną deklarują natomiast liberałowie, zaś postkomuniści są jawnie antykościelni.
- Mamy do czynienia z końcem tzw. epoki reńskiego katolicyzmu. Epoki Konrada Adenauera, która wyznaczała linię polityczną RFN w pierwszych dziesięcioleciach po wojnie - mówi prof. Gerd Langguth, politolog.
Źródło: rp.pl