Europejskie partie mieniące się konserwatywnymi, coraz bardziej prą w lewą stronę. Prym w tym wiedzie kierowana przez Davida Camerona Partia Konserwatywna. Na ołtarzu politycznej skuteczności składa się, co ciekawe i znamienne, przede wszystkim kwestie moralności.
Premier David Cameron zapowiada legalizację związków homoseksualnych. Już za trzy lata lobby homoseksualne będzie prawdopodobnie mogło ogłosić swój sukces. Szef konserwatystów, choć chyba należy to ostatnie słowo wziąć w cudzysłów, nie po raz pierwszy zbulwersował polityków z prawego skrzydła swojej partii. Niedawno wywołał protesty zapowiedzią wprowadzenia do szkół podstawowych lekcji dotyczących równouprawnienia par homoseksualnych.
W odpowiedzi na te pomysły w Wielkiej Brytanii zawiązała się koalicja przywódców religijnych i prawicowych polityków, która chce bronić tradycyjnej definicji małżeństwa.
Problem przesuwających się na lewo prawicowców występuje nie tylko w Wielkiej Brytanii. Rzekomi konserwatyści wygrali wybory m.in. w Niemczech, Francji, Szwecji, Finlandii, Danii, a ostatnio w Portugalii i Hiszpanii. Prawicowi przywódcy w krajach Europy Zachodniej coraz częściej idą na kompromisy w sprawach światopoglądowych. Na ogół uważają, że ustępstwa w tej sferze pozwolą im skuteczniej forsować plany ratowania pogrążonej w kryzysie gospodarki, zapominając, że źródeł tego kryzysu należy szukać w odejściu od rygoryzmu moralnego i nieokiełznanym konsumpcjonizmie. Takie postępowanie nie może przynieść oczekiwanego uzdrowienia sytuacji, a jedynie dalsze pogrążanie się w kryzysie.
W krytykowaniu ruchów i partii politycznych wyraźnie odwołujących się do swych korzeni konserwatywnych, wykorzystuje się znane i popularne określenie - „skrajny”. Każdy kto odrzuca „postępowy” świat zalegalizowanych związków homoseksualnych jest więc „skrajny”, a zatem groźny dla przeciętnego mieszkańca całego państwa. Takie słowa wytrychy to stara i sprawdzona metoda manipulacji mająca wielowiekową tradycje.
Źródło: rp.pl
luk