Centrolewicowa część sceny politycznej oraz tak zwane „zaprzyjaźnione media" dwoją się i troją, aby przekonać społeczeństwo, że nadszedł czas, aby skończyć z polskim zaściankiem i dołączyć do grupy nowoczesnych, wprowadzając tzw. związki partnerskie.
Zwolennicy rejestracji „związków partnerskich" najczęściej powołują się na prawa człowieka, zasady sprawiedliwości i równości wobec prawa, a także na unijną Kartę Praw Podstawowych i traktat amsterdamski zakazujące dyskryminacji z powodu orientacji seksualnej. Tymczasem małżeństwo nie daje praw obywatelskich, lecz specjalne przywileje przyznane rodzinie, niewynikające z konstytucyjnej koncepcji równości wobec prawa, sprawiedliwości społecznej czy praw człowieka, ale ze szczególnej roli rodziny w społeczeństwie. To, że ktoś z kimś mieszka lub sypia, nie jest wystarczającym powodem, aby państwo go wspierało i premiowało. Państwo ma za zadanie wspierać rodzinę jako szczególny rodzaj formalnego związku mężczyzny i kobiety, służący uporządkowaniu pokrewieństwa, oraz ze względu na jego funkcje rodzicielskie i wychowawcze. Ponieważ od kondycji rodziny zależy przyszłość społeczeństwa, państwo ma prawo i obowiązek wspierać rodzinę, nadając jej specjalne przywileje. W państwie demokratycznym szczególne przywileje zawsze muszą się wiązać ze szczególnymi obowiązkami.
Polityczna gra
Przywileje nie są jednak tożsame z prawami człowieka. Gdyby tak było, to każdy obywatel mógłby się domagać np. immunitetu poselskiego, samochodu służbowego czy wcześniejszej emerytury. Prawodawca nie może o tym zapominać. Nawet najbardziej demokratyczne decyzje polityczne nie mogą uzurpować sobie prawa do poprawiania praw natury. Paradoksalnie nawet sama autorka projektu ustawy o związkach partnerskich, prof. Maria Szyszkowska, w swej książce „Europejska filozofia prawa" przyznaje: "Prawa człowieka, inaczej podstawowe wartości czy podstawowe prawa – te nazwy oddają wyraziście przekonanie, że w społeczeństwie dochodzą do głosu wartości nie przez państwo powołane do życia. Że są wartości wyłączone ze sfery tych międzyludzkich stosunków, które są zależne od wyników głosowania czy innych dowolnych decyzji. Wynikają one z tak zwanego prawa natury. (...) Te zasady mają swoje źródło w rozumie człowieka czy – jak twierdzą inni – w istocie bądź godności człowieka". Jak widać, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia... Bardzo źle się dzieje, gdy wartości stają się zakładnikiem obietnic wyborczych lub przedmiotem gry politycznej.
Tak działo się w 1973 roku, gdy Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualizm z listy zaburzeń psychoseksualnych oraz gdy w 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia uznała, że żadna orientacja seksualna nie powinna być przez nikogo traktowana jako zaburzenie.
[...]
Pełny tekst:
rp.pl