Edukacja historyczna młodych Polaków znalazła się w stanie zapaści. Deficyt wiedzy pogłębia nieudolna, szkodliwa zmiana podstawy programowej nauczania historii w szkołach – pisze na łamach „Naszego Dziennika” dr Artur Górecki.
Do zabrania głosu na temat wdrażanych zmian w obszarze edukacji historycznej w ramach permanentnej reformy, rzekomo już przecież zreformowanego systemu oświaty w Polsce, sprowokował mnie program Jana Pospieszalskiego "Warto rozmawiać", wyemitowany 10 listopada. W kontekście obchodów Święta Niepodległości dyskutowano o wprowadzanych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej zmianach programowych i organizacyjnych nauczania historii w polskiej szkole.
Magistra vitae
Historia to nauka, która znajduje przełożenie na praktyczną sferę naszego życia; wiedza z jej zakresu wpływa na dokonywane przez nas codziennie wybory, także polityczne, pozwala na krytyczny odbiór treści prezentowanych w mediach itd. Jest sztuką krytycznego myślenia, nie jest natomiast - wbrew temu, co twierdzą niektórzy - sztuką dla sztuki. Te fakty powinny przemawiać za tym, by historia była jednym z filarów kształcenia dzieci i młodzieży. Jest jednak inaczej. Kolejne etapy reformy szkolnictwa przyniosły redukcję godzin tego przedmiotu w liceum: w czteroletnim liceum było ok. 240 godzin, w trzyletnim zostało ok. 150 godzin, po kolejnej zmianie będzie ich zaledwie 60, a za tym idzie uszczuplanie treści programowych. Jednocześnie uczniowie mają zagwarantowane cztery godziny wychowania fizycznego w tygodniu!
W imię likwidacji systemu, w którym uczniowie w gimnazjum i liceum zapoznają się z całym programem historii (wszystkie epoki) dwa razy - w systemie spiralnym, polegającym na dostosowaniu przekazywanych treści do ich możliwości psychorozwojowych - proponuje się system linearny, w którym "przerobienie" całego materiału kończy się w pierwszej klasie liceum. A później systematyczny kurs powtórzeniowy - zresztą rzeczywiście dosyć intensywny - mają mieć tylko uczniowie przygotowujący się do matury z historii. Pozostali uczestniczą w zajęciach bloku humanistycznego, który obejmuje wybrane w sposób dowolny przez nauczyciela zagadnienia z historii i wiedzy o społeczeństwie, np. można skupić się na wojskowości albo na relacjach między kobietami i mężczyznami na przestrzeni epok. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę, co rzadko jest podkreślane w toczącej się debacie, obniżenie wieku szkolnego (kolejny "genialny" pomysł MEN), oznacza to, że młody człowiek zakończy swoją przygodę z systematyczną edukacją historyczną w wieku 14-15 lat. Warto się zainteresować, co na ten temat mówi psychologia rozwojowa; jakie są możliwości percepcyjne dziecka w tym wieku, a szczególnie, jak kształtuje się u niego zdolność do abstrakcyjnego myślenia. No cóż, dla rządzących zdecydowanie lepiej jest, jeśli większość obywateli w państwie to ludzie niezdolni do samodzielnego, krytycznego myślenia. Dąży się natomiast do wyposażenia ich w pewien zasób umiejętności, których kształtowanie tak bardzo podkreślają luminarze reformy edukacyjnej, gdy mówią o tzw. kompetencjach, czyli umiejętnościach użytecznych na rynku pracy. Z obywateli czyni się więc nie tyle istoty myślące, ile sprawnych wykonawców określonych zadań.
Ofiary permanentnej reformy
Nie jest prawdą, że współczesny człowiek, mający łatwy dostęp do różnorodnych źródeł informacji, nie potrzebuje wiedzy. Przeciwnie, aby móc w sposób świadomy postrzegać rzeczywistość, potrzebna jest przynajmniej podstawowa ogólna wiedza na temat różnych obszarów jej funkcjonowania. Zbyt wczesna specjalizacja nie służy gruntownemu wykształceniu ogólnemu. Najlepiej widać owe deficyty na studiach, kiedy częstokroć nie można odwołać się do podstawowych faktów, które winny stanowić składową wykształcenia ogólnego. Studenci mają np. problemy z odróżnieniem Karola Wielkiego od Kazimierza Wielkiego, Stanisława Augusta Poniatowskiego od Zygmunta Augusta. Jeśli widzimy ewidentną degradację intelektualną młodego pokolenia, nie powinien nas cieszyć fakt, że tak spory procent młodych ludzi idzie na studia. Duża ich część nigdy nie powinna przekroczyć progów wyższej uczelni. Za zaistniały stan rzeczy winę ponosi w znacznym stopniu system edukacji w Polsce. Jest on permanentnie reformowany, i to w sposób uwłaczający wszelkim standardom - zmiany wprowadzane są ad hoc, bez pozostawienia odpowiedniego czasu na ich wdrożenie - np. wprowadzony w tym roku tzw. projekt gimnazjalny czy ubiegłoroczne korekty w systemie nadzoru pedagogicznego.
[...]
Pełny tekst:
"Nasz Dziennik"