Na początku grudnia w mediach modne stają się tematy związane z nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia. Słychać wiele narzekań na ich komercjalizację, coraz wcześniejsze strojenie wnętrz sklepów ozdobami choinkowymi, publiczne odtwarzanie kolęd w Adwencie itp. Nic jednak z tego narzekania nie wynika, a wypaczanie tradycyjnych zwyczajów postępuje w zastraszającym tempie. Katolikom brakuje bowiem zdecydowania i konsekwencji w oporze przed inwazją nowych „tradycji”. Jako przykład takiego zjawiska niech nam posłuży postać św. Mikołaja, który w wyniku działań specjalistów od marketingu Coca-Coli został zamieniony w przerośniętego krasnala – sklepowego naganiacza.
Taki święty to wielki atut, dar Niebios dla katolików. Związana z postacią bpa Mikołaja z Miry stara, w niektórych regionach Europy sięgająca średniowiecza, tradycja obdarowywania dzieci prezentami w wigilię jego imienin, czyni ze starożytnego biskupa najbardziej znanego i wyczekiwanego przez dzieci świętego. Nic dziwnego, że nie mogli sobie z nim poradzić protestanci, od początku i konsekwentnie zwalczający kult świętych.
Łatwiej bowiem zwalczać kult świętych mało znanych niż dobrego biskupa Miry, przyjaciela dzieci. W miejsce wykpiwanego świętego biskupa w opanowanych przez protestantyzm krajach pojawiła się duża ilość różnych lokalnych postaci, które w jego zastępstwie obdarowywały prezentami dzieci protestanckie. Na pocz. XIX w. w USA pojawił się Santa Claus – ni to gnom, ni krasnal produkujący przez cały rok zabawki, by w dzień Bożego Narodzenia przy pomocy sań zaprzęgniętych w renifery przemierzać Ziemię i obdarowywać prezentami grzeczne dzieci. Ukształtowany na podstawie różnych tradycji Santa miał wypełnić protestanckim dzieciom pustkę, jaką uczynili im ojcowie reformatorzy.
Przez pewien czas wpływy św. Mikołaja i jego regionalnych ersatzów równoważyły się. Niestety, sprawę w swoje ręce wzięli specjaliści ds. reklamy koncernu Coca-Cola. Przebrali Santę w ubranko utrzymane w kolorach koncernu i przez kampanie reklamowe rozszerzyli kult handlowego „świętego”. W XXI wieku Santa Claus jest już tak popularny, że jego postać w świadomości dzieci przyćmiła tradycyjne wyobrażenie biskupa Miry. I trudno się temu dziwić, bowiem za Santą oprócz profesjonalistów ds. marketingu stały miliony dolarów wydanych przez koncern na reklamę, tymczasem za św. Mikołajem tylko stare tradycje mające oparcie co najwyżej w parafii.
Dziadek Mróz kontra św. Mikołaj
Św. Mikołaj ma już za sobą jedną konfrontację. W krajach opanowanych przez komunizm władze starały się zastąpić go wytworem sowieckich speców od propagandy – Dziadkiem Mrozem. Postać ta została w połowie lat trzydziestych stworzona w oparciu o stare słowiańskie legendy oraz literaturę. W 1935 r. jeden ze współpracowników Stalina opublikował w gazecie „Prawda” artykuł, w którym zaproponował, by w Nowy Rok dla dzieci sowieckich organizować spotkania choinkowe połączone z rozdawaniem prezentów. Niektórzy komuniści pomysł przyjęli z rezerwą. Bali się, że rozdający prezenty Dziad Mróz stanie się dla najmłodszych namiastką Boga. Stalin jednak nie widział w tym niczego niebezpiecznego i „nową świecką tradycję” zaakceptował. Widać uznał, że potencjalny kult Dziadka Mroza nie zagrozi kultowi Wodza Narodów Związku Sowieckiego.
Zresocjalizowany Dziadek Mróz (w tradycji rosyjskiej był bowiem złośliwym stworem potrafiącym bez mrugnięcia okiem zamrozić na śmierć młodą kobietę, matkę kilkorga dzieci) ruszył do dzieci radzieckich z prezentami. Mimo zaawansowanego wieku i długiej siwej brody zwykł był pląsać z nimi dookoła choinki. Popularność jaką zdobył w ZSRS, zawdzięczał specom od propagandy i milionom rubli zainwestowanych przez władze radzieckie w filmy o nim i inne formy popularyzacji.
Po II wojnie światowej władze komunistyczne starały się rozpropagować Dziadka Mroza także w Polsce. W państwowych przedszkolach, szkołach i zakładach pracy komunistyczny Santa Claus zaczął pojawiać się na imprezach dla dzieci. Czasem zgodnie z sowieckim pierwowzorem ubrany był w szubę, futrzaną czapkę i buty walonki, a czasem miał na sobie wdzianko przypominające konfekcję dziada borowego. Wszystko na darmo. Sowiecki produkt nie wyparł ze świadomości Polaków katolickiego św. Mikołaja. W końcu władze dały za wygraną.
A co z Santą?
Czy taka sama przyszłość czeka amerykańskiego krasnala? Na razie nic na to nie wskazuje. To Santa Claus, na dodatek w Polsce nazywany św. Mikołajem, króluje w telewizji, reklamach, na wystawach sklepowych, w przedszkolach, szkołach etc. Nawet rodzice organizując „wizytę” świętego w domu najczęściej stawiają przed dziećmi brodacza w czerwonym wdzianku. Nie pyta on dzieci o znajomość pacierza. Wydaje dziwne okrzyki, rozdaje prezenty, by w końcu wyjść – bynajmniej nie kominem.
Ale czy powinno nas obchodzić, jak ktoś wyobraża sobie św. Mikołaja, skoro żyjemy w liberalnym społeczeństwie? Odpowiedź może być tylko jedna – jeżeli chcemy restytucji Cywilizacji Chrześcijańskiej, to jak najbardziej tak. Tylko życie w środowisku przepojonym religią, miłością do Boga i wszystkiego co z Nim związane sakralizuje społeczeństwo i wynosi je na wyższy poziom pod względem etycznym. Gdy jedyną więzią ludzi z Kościołem będzie uczestniczenie w kościelnych ceremoniach ślubnych i pogrzebach, nigdy nie wyniesiemy naszego społeczeństwa do wyżyn Chrześcijaństwa. Wręcz przeciwnie, niewspierany samodoskonaleniem się swoich członków naród ponownie popadnie w barbarzyństwo z wszelkimi negatywnymi tego skutkami.
Dlatego dbajmy, by nasze domy odwiedzał św. Mikołaj w infule, kapie i z pastorałem w ręku, w towarzystwie anioła i… no, niech będzie… diabła, a nie facet w śmiesznej czerwonej czapce z pomponem w towarzystwie elfów. To tak mało, a przecież może stać się pierwszym krokiem na długiej drodze do rechrystianizacji Europy. Skoro rozmyślne działanie marketingowców czy propagandystów* potrafiły przynieść zamierzony skutek, posłużmy się i my tą bronią w dobrej walce.
Adam Kowalik
"Rycerz Lepanto"
* W Rosji i niektórych krajach byłego ZSRS, Dziadek Mróz nadal jest popularny.