W ostatnim czasie władze Miasta Krakowa podjęły skandaliczną decyzję o usunięciu pomnika ks. Piotra Skargi z Placu św. Marii Magdaleny. Po siedmiu latach od wystawienia pomnika, który powstał dzięki ś.p. mec. Zbigniewowi Chojnackiemu Starszemu Arcybractwa Miłosierdzia, środowiska krakowskiej liberalnej kołtunerii dopięły swego. Jak z satysfakcją poinformowała „Gazeta Wyborcza” prezydent Jacek Majchrowski samodzielnie podjął decyzję o usunięciu pomnika. Zrobiono to bez żadnych konsultacji społecznych, ulegając ostatecznie presji środowisk, które od kilku lat starały się doprowadzić do tego, by pomnik zniknął z Placu św. Marii Magdaleny.
A przecież powstanie samego pomnika nie było związane z żadną samowolą budowlaną. Decyzję o ustawieniu pomnika ks. Piotra Skargi w tym miejscu podjął ówczesny prezydent Krakowa Andrzej Gołaś. Odsłonięcie i poświęcenie odbyło się podczas publicznej uroczystości, w której udział wziął JE ks. Kard. Franciszek Macharski i Prezydent Miasta. Nikt poza redakcją „Gazety Wyborczej”, tą pseudoinkiwizycją poprawności politycznej, nie wyrażał chęci doprowadzenia do usunięcia pomnika. Przez ten czas statua wrosła w pejzaż Starego Krakowa i stanowi integralną część Placu św. Marii Magdaleny.
Jakże groteskowo brzmią słowa autora artykułu w „Wyborczej”, który liczy chyba tylko na skrajną naiwność swoich czytelników i kompletną amnezję, kiedy pisze:
Gdy tylko pomnik Skargi stanął na placu, podniosły się głosy, by psujący jeden z najpiękniejszych zakątków miasta obiekt jak najprędzej usunąć. Jakież to bowiem wówczas „głosy podniosły się” przeciwko pomnikowi? Ano właśnie głosy oburzonych redaktorów tego czasopisma, którzy dla walki z pomnikiem stworzyli nawet specjalny program „Krakowska paskuda”, w ramach którego starali się rozpętać burzę przeciwko temu symbolowi. Autorom swoistego festynu oburzenia na pomnik, nie przeszkadzało jednocześnie istnienie na tym samym placu prawdziwej paskudy – jajka-nie jajka, grzybka, czy cygara – fontanny. Nikt też nie próbował się jej pozbyć. Dewastacja Starego Miasta przez postawienie obok Magistratu tandetnego gmaszyska o bliżej nieokreślonym kształcie, też na „strażnikach estetyki” z „GW” nie zrobiła żadnego wrażenia. Tak jak większego wrażenia nie robi do dziś bałagan na płycie Rynku Głównego z ogromnych rozmiarów „psią budą” nieopodal wejścia do Kościoła Mariackiego, czy co i raz ponawiane pomysły na szklaną piramidę w tym miejscu. Nad sensem i umiejscowieniem dzieł „wielkiego artysty” Mitoraja też się jakoś nie rozwodzi, mimo iż bez żadnych konsultacji owe „dzieła” o konotacji homoseksualnej przed kilku laty bezprawnie zaśmiecały ścisłe centrum. Jako pamiątka po tamtej wystawie pozostała nam, umieszczona w zupełnie przypadkowym miejscu, głowa Erosa.
Gdzie, podczas gdy podejmowano te i wiele innych dziwacznych inicjatywach „artystycznych”, takich jak destrukcyjne dla starych murów głośne masowe imprezy na Rynku Głównym, był pan senator Janusz Sepioł, pełnomocnik prezydenta do spraw kultury, który tak wytrwale zwalcza pomnik ks. Skargi i tak ochoczo pobiegł był, aby jak sam mówi, niemal na kolanach błagać i dziękować za decyzję prezydenta Majchrowskiego o usunięciu?
W kontekście tej postępującej, destrukcyjnej i chaotycznej polityki zagospodarowania przestrzennego, którego jedyną koncepcją zdaje się być niszczenie starego Krakowa, nie ma najmniejszych złudzeń. Decyzja o usunięciu pomnika ks. Skargi nie jest podyktowana troską o urokliwość placu św. Marii Magdaleny. To zwyczajna hucpa, aby pozbyć się niewygodnego symbolu, jakim stale jest dla Krakowa i Polski postać ks. Piotra Skargi. W długiej historii batalii wokół tej osoby można bez trudu znaleźć przykłady bezpardonowych ataków. Tak było za jego życia i po śmierci podczas kongresów skargowskich w rocznice urodzin i śmierci wielkiego jezuity. Ilekroć polscy katolicy pragnęli przypomnieć jego sylwetkę i nauki, tylekroć liberalna kołtuneria nie szczędziła wysiłków uciekając się do oszczerstw i kłamliwych plotek, aby wymazać jego osobę z publicznej świadomości. Nic więc dziwnego, że „GW” – prawdziwa tuba laicyzmu z taką wytrwałością prowadzi wciąż walkę ze wszystkim, co mogłoby przypominać Polakom, jakie jest ich powołanie.
Sławomir Skiba