Od nowego roku szkolnego w liceach zostanie zapoczątkowana reforma przygotowana jeszcze przez minister Katarzynę Hall. Niestety, prowadzi ona do dalszej degradacji poziomu oświaty w Polsce.
Zmiany polegają na przekształceniu liceów ogólnokształcących na coś w rodzaju specjalistycznych placówek kursorycznych, przygotowujących do egzaminiu dojrzałości. Jedną z nowości będzie wybór przez piętnastoletnich uczniów dalszej drogi kształcenia. Będą zmuszeni opowiedzieć się: albo za przedmiotami ścisłymi, albo za humanistycznymi - i to głównie ich będą się uczyli. Specjaliści wyliczyli, że liczba godzin nauczania historii w liceach spadnie ze 150 do 60, w przypadku przedmiotów ścisłych ten spadek może być jeszcze większy, bo do 30 godzin. Minister Hall tłumaczyła, że specjalizacja potrzebna jest ponoć, aby przyszli maturzyści lepiej przygotowali się do egzaminu dojrzałości.
Jednostronność takiego kształcenia ma być łagodzona poprzez uczestnictwo uczniów w blokach tematycznych: przyrodniczym i historyczno-społecznym. Ci, którzy wybiorą nauki ścisłe będą dokształcali się w ramach bloku historyczno-społecznego, humaniści zaś – przyrodniczego. W efekcie od poziomu gimnazjum uczniowie będą tylko raz przerabiali materiał z danego przedmiotu, kończąc go po pierwszej klasie licealnej. Dotychczasowa praktyka, zwłaszcza dotycząca przedmiotów humanistycznych, polegała na tym, że cyklicznie powracano do danych zagadnień, na każdym kolejnym etapie rozwoju dziecka. Teraz po wybraniu "specjalizacji" nie będzie takiej możliwości.
Reforma ma wymiar ideologiczny i ekonomiczny. Wielu specjalistów słusznie zauważa, że prowadzi ona do dalszej degragacji poziomu oświaty. Tendencje ideologiczne polegające na akcentowaniu użyteczności nauki kosztem wiedzy ogólnej są obecne w teoriach edukacyjnych od dziesięcioleci i tutaj znajdują swój kolejny wyraz.
Ale istnieje też druga strona medalu. Przekształcenie liceów w "ośroki kursoryczne", to bardzo sprytny sposób na "oszczędności w oświacie". Uczniowie mają bowiem swoje preferencje co do przedmiotów zdawanych na maturze, co w efekcie przełoży się na zwolnienia nauczycieli nauczających przedmiotów mniej popularnych. Tajemnicą poliszynela jest, że mało kto będzie wybierał fizykę czy chemię (tak przynajmniej się wydaje), bo są to przedmioty uważane powszechnie za trudne. Dzięki temu manewrowi, w "sposób naturalny", ministerstwo pozbędzie się ze szkół części nauczycieli. I co najważniejsze, nie będzie to zwolnienie w wyniku arbitralnej decyzji władz, ale w wyniku "wyboru uczniowskiego". Przynajmniej tak to będzie argumentowane.