Jeśli prokreacja, wychowanie i wierność nie mają znaczenia w stosunkach dwóch partnerów, a celem jest tylko ich zadowolenie, to nie ma powodów, by czynić różnicę między relacją homoseksualną a zoofilską.
O co chodzi działaczom gejowskim i ich lewicowo-liberalnym poplecznikom? Czy o równouprawnienie i o tolerancję dla wyborów życiowych homoseksualistów? Czy może raczej o radykalną zmianę modelu kultury i cywilizacji, jaka nas otacza? Czy chodzi o znalezienie dla siebie miejsca wewnątrz wspólnej przestrzeni kulturowej, czy może o światopoglądową rewolucję?
Analiza sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów musi prowadzić do wniosku, że celem jest zburzenie cywilizacji zachodniej zbudowanej na normach i wartościach judeochrześcijańskich, a także na pełnej akceptacji i ochronie rodziny. Ma ona zostać zastąpiona kontrkulturą, która swoje wzorce czerpie z rewolucji obyczajowej 1968 roku. Rewolucja zaś zawsze zakłada, że to, co stare, musi zostać zrównanie z ziemią i dopiero na gruzach starego zbudowana może zostać nowa, już „niedyskryminująca” mniejszości seksualnych kultura. Kultura wolna od moralnych zasad i seksualnych ograniczeń.
Mówić poprawnie
Pierwszy krok na drodze tej rewolucji jest już za nami. Działacze gejowscy i ich poplecznicy doprowadzili bowiem do zmiany znaczenia pewnych słów, zastąpienia starych pojęć nowymi, mając świadomość, że to, jak mówimy, wpływa na to, jak myślimy. Najistotniejsza rewolucja dokonała się niepostrzeżenie w medycynie i psychologii, a szerzej w świecie medialnym.
I wcale nie chodzi tu o zastąpienie mało sympatycznego słowa „pedał” czy bardziej fachowego określenia „pederasta” infantylnym terminem „gej” (angielskie słowo „gay” oznaczało wesołka), ale o wprowadzenie do debaty publicznej, a nawet do języka ludzi Kościoła terminu „orientacja seksualna”.
Termin ten, wbrew temu, co próbuje nam się wmówić, wcale nie jest bowiem obojętny aksjologicznie i naukowo sterylny. Przeciwnie – zakłada bardzo konkretne poglądy moralne, czyli uznanie, że homo-, bi- i heteroseksualizm są tak samo uprawnionym sposobem uprawiania seksu i budowania relacji. Wniosek z tego założenia może zaś być tylko jeden: nie ma powodów, by jedną z tych orientacji uznawać za lepszą czy bardziej pożądaną od innych.
Takiego wniosku nie da się zaś oprzeć na wynikach nauk empirycznych. Z faktu bowiem, że relacje homoseksualne występują niekiedy w przyrodzie (czego dowodem ma być wielbiona przez gejowskich lobbystów para homoseksualnych pingwinów w niemieckim Bremerhaven) nijak nie wynika, że takie zachowanie jest normalne czy moralnie akceptowalne. Gdyby tak było, to prawodawstwo czy publiczna moralność byłaby zmuszona uznać za normę także zjadanie swoich partnerów po odbytym stosunku seksualnym (bo i to się zdarza w przyrodzie).
Pełny tekst w dzienniku
„Rzeczpospolita”