Dziś, kiedy mówi się o świętym ojcu Pio, najczęściej wspomina się o nadzwyczajnych darach, jakimi obdarzył go Bóg: stygmatach, bilokacji, przepowiadania przyszłości czy o cudach, które wypraszał dla tych, którzy prosili go o wstawiennictwo. Nie zawsze jednak pamięta się o tym, że był to człowiek, który każdego dnia walczył o swoją świętość. Zdobywał ją na klęczkach. Każdy, kto nie poprzestaje na sensacjach podawanych przez tzw. kolorową prasę i zna jego życiorys, wie, że święty stygmatyk był sługą Krzyża. W swoim życiu doznał wiele cierpienia. Nigdy jednak – dzięki bardzo bliskiej relacji z Panem Bogiem – nie uległ przygnębieniu, rozgoryczeniu.
Był człowiekiem bardzo pogodnym i radosnym. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafił żartować…
Francesco Forgione – bo tak brzmi świeckie imię i nazwisko ojca Pio – pobożność i umiłowanie Boga wyniósł z domu rodzinnego. Od dziecięcych lat był ministrantem i czuł powołanie do kapłaństwa. Zawsze
modlił się na kolanach i w postawie godnej. Rozmawiał z Bogiem i pokutował…
Mały Franciszek nie zawsze sypiał w łóżku. Z miłości do Pana Boga często spał na ziemi, a pod głowę wkładał sobie kamień zamiast poduszki. We wspomnieniach pani Peppy, mamy ojca Pio, możemy przeczytać, że jej syn często biczował się żelaznym łańcuchem.
Muszę się biczować, jak Żydzi biczowali Pana Jezusa i spowodowali, że Jego plecy zaczęły krwawić.
Udręki i krzyże zawsze były dziedzictwem i udziałem dusz wybranych. Im bardziej pragnie Jezus podnieść duszę ku doskonałości, tym większy jej daje krzyż udręki – pouczał ojciec Pio swoją duchową córkę Rafaelinę Cerase. I to zdanie sprawdziło się w życiu świętego.
W 1909 roku młody kapucyn został skierowany do domu rodzinnego do Pietrelciny, gdyż z powodu tajemniczej, niezdiagnozowanej choroby, lekarze zalecili mu klimat z miejsca urodzenia. Choroba, która nie miała żadnych objawów zewnętrznych, a była bardzo uciążliwa, ciągnęła się kilka lat. Cała ta dziwna sytuacja nie podobała się przełożonym ojca Pio, więc wielokrotnie wzywali go do klasztoru. Piuccio – bo tak mówili do niego współbracia – zawsze posłusznie stawiał się na wezwanie. Jednak na skutek pogarszającego się stanu zdrowia ponownie wracał do Pietrelciny.
Ojciec Pio w tym czasie cierpiał nie tylko fizycznie, ale także duchowo. Dotykało go bardzo to, że niektórzy współbracia nie wierzyli mu, myśleli, że udaje chorego, by przebywać w gronie rodziny.
Te cierpienia znosił jednak z wielką godnością i pokorą. Pomagała mu w tym modlitwa i codzienna Eucharystia, bez której nie umiał żyć…
Jak mógłbym żyć choćby jeden ranek bez przyjęcia Jezusa? – pytał.
Rany Miłości
Pan Bóg obdarzył ojca Pio darami szczególnymi. Ekstazy i objawienia pojawiły się już w piątym roku jego życia, zaś 5 sierpnia 1918 roku (mając 32 lata) otrzymał łaskę transwerberacji, czyli niemożliwego do opisania duchowego cierpienia, zadanego przez – jak sam napisał –
niebiańską osobę. Było to jednak tylko preludium do tego, co stało się miesiąc później. We wrześniu bowiem otrzymał święte stygmaty – na jego dłoniach, stopach i w boku pojawiły się krwawiące rany Chrystusa…
Nie był to jednak dla niego powód do chwały czy dumy. Przez pewien czas nawet ukrywał je przed współbraćmi. Potem, kiedy kazano mu mówić o tych nadzwyczajnych darach, czuł ogromną odrazę i palący wstyd. Na co dzień „rany Miłości” stawały się dla niego darem, przez który doznawał wiele cierpień, nie tylko fizycznych.
Cierpiąc jestem zadowolony bardziej niż kiedykolwiek, i gdybym słuchał głosu serca, prosiłbym Jezusa, by dał mi wszystkie smutki ludzi; nie czynię tego jednak, ponieważ byłoby zbyt wielkim egoizmem prosić o najlepszą cząstkę: o cierpienie. W cierpieniu bowiem Jezus jest najbliżej nas, patrzy na nas; to On przychodzi żebrać o cierpienie i łzy… potrzebuje ich dla innych dusz.
Nie tylko za życia ojca Pio, ale także dziś znajdują się ludzie, którzy twierdzą, że ojciec Pio był oszustem, że sam sobie powodował rany. Tymczasem stygmaty ojca Pio były wiele razy badane przez różnych specjalistów, którzy potwierdzili ich prawdziwość.
Posłuszny aż do cierpienia
Tam, gdzie nie ma posłuszeństwa, nie ma też cnoty; nie ma tam ani dobroci, ani miłości. A gdzie nie ma miłości, nie ma też Boga. Bez Boga nie osiągamy raju. Te cnoty tworzą jakby drabinę czy schody i jeśli brakuje jednego szczebla czy schodka, to upadamy – mówił o. Pio.
Aby nie powodować niepotrzebnej sensacji, kapucyn z Pietrelciny ukrywał stygmaty przed ludźmi zakładając rękawiczki, a w rozmowach z Bogiem prosił, by zabrał mu ten
krwawiący podarunek. Czynił tak nie dlatego, że bał się cierpienia, ale dlatego, że jego wiara była zwyczajna i nie potrzebował nadzwyczajnych znaków.
Przełożeni ojca Pio starali się o to, aby ludzie nie dowiedzieli się o tych szczególnych znakach miłości Bożej względem niego. Wieść o nich jednak rozchodziła się i wierni coraz liczniej zaczęli przybywać do klasztoru w San Giovanni Rotondo, gdzie posługiwał ojciec Pio.
Kapucyn z Pietrelciny cały swój czas poświęcał dla nich: odprawiał Msze św., spowiadał, modlił się w ich intencjach, rozmawiał z nimi. Byli ludzie, którym się to bardzo nie podobało, niestety, również w Kościele. 31 maja 1923 roku Święte Oficjum
po przeprowadzeniu dochodzenia na temat faktów przypisywanych ojcu Pio z Pietrelciny (…) oświadcza, że dochodzenie to nie potwierdza ich nadprzyrodzoności i prosi wiernych, aby przystosowali się w swoim sposobie postępowania do tejże deklaracji.
Ojciec Pio – choć na pewno bardzo cierpiał z tego powodu – z pokorą przyjął tę decyzję. Na wiadomość, że zostanie przeniesiony z San Giovanni Rotondo powiedział:
Jestem do waszej dyspozycji. Wyjeżdżajmy natychmiast. Kiedy jestem z przełożonym, jestem z Bogiem. Jednak pozostał w klasztorze i nadal służył ludziom. 23 maja 1931 roku gwardian klasztoru przekazał swemu podwładnemu zarządzenie o treści:
Ojcu Pio odebrane zostają wszelkie powinności kapłańskie z wyjątkiem odprawiania Mszy św., której jednak nie będzie mógł sprawować w kościele, ale prywatnie i samotnie w wewnętrznej klasztornej kaplicy. Po usłyszeniu tych słów ojciec Pio powiedział tylko:
Niech się spełni wola Boga.
Dziękował Bogu
Wiele razy ojca Pio spotykały niesłuszne posądzenia, oskarżenia. Z wiekiem coraz bardziej cierpiał, także fizycznie. Wszystko znosił jednak ze spokojem. Mówił:
Cierpię dużo, ale i tak Bogu dziękuję.
Ktoś kiedyś powiedział, że ojciec Pio był sługą Krzyża i do dziś gdzie się pojawia, tam zawsze jest Krzyż i Golgota. Zawsze jednak z nim ten krzyż jest do uniesienia. A jak on sam był w stanie podjąć te wszystkie ciężary, które spotykał na drodze?
Ojciec Pio był człowiekiem modlitwy. Sam mówił o sobie, że jest
tylko bratem, który się modli.
W czasie modlitwy ojciec Pio spotykał Boga, dotykał Go, czuł jak Pan przenika go dogłębnie i uświadamiał sobie, że ma dobrego Ojca, który wzywa go, by żył w Jego obecności. Ojciec Pio żył Bogiem, żył Jego słowem, przykazaniami. To pomagało mu przetrwać najgorsze burze życiowe. Po takich trudnych chwilach szybko przychodził do siebie, żartował z tego co się działo, a tych którzy czynili mu przykrość, błogosławił i dziękował za nich Bogu. Wiedział, że bez trudu, bez wysiłku trudno byłoby wejść do nieba – przecież tam wchodzi się ciasną bramą…
Zapytany kiedyś na czym polega doskonałość chrześcijańska, odpowiedział:
Na pełnieniu woli Boga i woli tego, kto Boga zastępuje, pełnieniu zawsze: wtedy gdy jest ona dla nas słodka i wtedy gdy jest gorzka… Polega na dostosowaniu się do woli Oblubieńca.
***