Jan Bosko urodził się 16 sierpnia 1815 r. w Becchi (ok. 40 km od Turynu). Był synem piemonckich chłopów. Rodzice byli ludźmi bardzo pobożnymi. Gdy miał 2 lata, zmarł mu ojciec. Odtąd utrzymaniem jego oraz dwóch braci musiała zająć się osamotniona matka. Ciężko pracowała na roli, włączając dzieci w nurt domowych obowiązków. Przyuczała ich do wykonywania praktyk religijnych, prowadziła z nimi lekcje katechizmu. Chociaż nie umiała czytać ani pisać, potrafiła z pamięci cytować obszerne fragmenty Pisma Świętego. Janek musiał godzić naukę z pracą. Żyli w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową.
W wieku 9 lat, miał niezwykły sen. Był wśród kolegów i siłą próbował zmusić ich, by nie przeklinali. Wówczas pojawił się dostojny mężczyzna, który zachęcał go, aby zjednywał sobie przyjaciół łagodnością i miłością, a nie kuksańcami. Na obawy chłopca, czy podoła, człowiek ów obiecał dać mu nauczycielkę - swoją matkę. Wtedy zjawiła się kobieta w świetlistej szacie, a chłopiec zobaczył stado niesfornych zwierząt, które nagle stały się potulnymi barankami.
Pierwszą Komunię świętą przyjął w wieku 11 lat (1826). Już wtedy twierdził, że chce zostać kapłanem. Gdy miał lat 14 w realizacji tego zamierzenia pomógł mu proboszcz miejscowej parafii, ksiądz Jan Calosso. Kapłan ten szybko dostrzegł, że Jan Bosco jest dzieckiem bardzo uzdolnionym. Roztoczył nad nim opiekę i zajął się jego wykształceniem. Niestety nagła śmierć kapłana przerwała owocną współpracę. Ks. Calosso na łożu śmierci dał chłopcu kluczyk do kasetki, w której zostawił swoje oszczędności. Chciał ułatwić mu drogę do dalszej nauki. Lecz ten oddał kluczyk spadkobiercom kapłana. Wybrał ubóstwo i podążanie do celu drogą trudów i wyrzeczeń. W latach 1831-1835 ukończył szkołę podstawową i średnią. Nie mając funduszów na naukę, Jan musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki i opłacić nauczycieli. Musiał także pomyśleć o własnym utrzymaniu, mieszkając na stancji. Ponadto dorabiał udzielaniem korepetycji.
Po ukończeniu szkoły średniej Jan Bosco postanowił zrealizować swe marzenia i zostać duchownym. Prowadzony przez Bożą Opatrzność rozpoczął naukę w wyższym seminarium duchownym w Turynie. Tutaj pod kierunkiem św. Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej (1835-1841). 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Za poradą św. Cafasso wstąpił do Konwiktu Kościelnego dla pogłębienia swojej wiedzy religijnej i życia wewnętrznego.
Tam 8 grudnia 1841 roku, miało miejsce błahe z pozoru zdarzenie, które - jak się później okazało - stanowiło przełom w życiu ks. Bosko. Pewnego dnia do zakrystii przyszedł biedny szesnastoletni chłopiec. Zakrystianin próbował nakłonić go, aby służył do Mszy św. Gdy młodzian odrzekł, że nie potrafi, mężczyzna go przepędził. Ks. Bosko ujął się za chłopcem i nawiązał z nim rozmowę. Chłopiec nazywał się Bartłomiej Garelli. Okazało się, że był sierotą, nie umiał czytać ani pisać, zapomniał pacierza. Ze względu na swój wiek wstydził się uczęszczać na katechezę z małymi dziećmi. Ks. Bosko zaproponował, że sam zacznie uczyć go katechizmu. Chłopiec z radością przystał na tę propozycję. To wydarzenie uważa się za początek wielkiego dzieła, jakim były oratoria dla zagubionej młodzieży - miejsca będące domem, kościołem, szkołą i jednocześnie placem zabaw.
Od tego dnia ks. Bosco zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla nich pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś zajmował młodzież rozrywką, dawał okazję do wysłuchania Mszy św. i do przyjmowania sakramentów. Ponieważ wielu z nich było bezdomnymi, starał się dla nich o dach nad głową. Pierwszy taki dom powstał w Turynie. Potem zakładał szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie.
W 1854 r. w Turynie wybuchła epidemia cholery. W mieście utworzono dwa szpitale, ale brakowało osób gotowych zająć się transportem chorych i opieką nad nimi. Ks. Bosko zwrócił się o pomoc do swoich chłopców. Zgłosiło się trzydziestu. Dzięki ich poświęceniu wielu chorych mieszkańców Turynu doczekało się ratunku. Swoją postawą chłopcy zyskali uznanie całego miasta. I, co ciekawe, żaden się nie zaraził, choć ich jedyną obroną przed zarazą były medaliki Matki Najświętszej Niepokalanej.