Coraz więcej europejskich narodów dostrzega dominację Niemiec w Europie i buntuje się przeciw niej. Brytyjskie media piszą nawet o IV Rzeszy. Arogancja Niemiec budzi wśród wielu państw Unii Europejskiej dawne upiory.
"Wenn ein solches Programmland darüber hinaus nicht in der Lage ist, konkrete Bedingungen des ESM-Programms zu erfüllen, können ihm konkrete Haushaltsmaßnahmen auferlegt werden. Denkbar wären z. B. konkrete Ausgabenkürzungen oder die Festlegung neuer Einnahmequellen. Weiterhin wird geprüft – als ultima ratio – noch weitergehende Maßnahmen zu treffen. Denkbar wäre etwa eine aktive Unterstützung administrativer Maßnahmen".
Proszę się nie obawiać. Dalszą część tego artykułu przeczytacie Państwo po polsku. Pobrzmiewające tu i ówdzie proroctwa, iż cała Europa będzie wkrótce zmuszona do używania języka Goethego, są grubą przesadą. Choć nie da się ukryć, że do dokumentów urzędowych niemiecki nadaje się idealnie. Także tych tworzonych na potrzeby Unii Europejskiej...
Powyższy passus pochodzi z sześciostronicowego listu przesłanego 20 października przez Guido Westerwellego, ministra spraw zagranicznych Republiki Federalnej, do członków frakcji CDU/CSU w Bundestagu. Memoriał ten jest zwięzłym zarysem przyszłości Europy, zjednoczonej nie tylko wspólną walutą i obszarem wolnego handlu, lecz także gospodarczym rządem o bardzo szerokich prerogatywach.
"Jeśli dane państwo objęte programem pomocy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego nie będzie w stanie wypełniać szczegółowych warunków wsparcia – pisze Westerwelle – zostaną mu narzucone konkretne rozwiązania budżetowe. Byłyby np. możliwe cięcia wydatków lub poszukanie nowych źródeł dochodu (...) Ponadto – jako ostateczność – rozważana jest możliwość zastosowania dalej idących środków, łącznie z aktywnym wsparciem pewnych kroków administracyjnych".
Irlandia do tablicy
Westerwelle mówi o konieczności stworzenia ścisłej politycznej unii oraz "finansowej konstytucji" Europy. Prowadzenie zintegrowanej polityki gospodarczej, fiskalnej i budżetowej UE miałoby być wymogiem jej przetrwania. "Powinniśmy w strefie euro wprowadzić na stałe kulturę odpowiedzialnego zarządzania budżetem" – postuluje szef niemieckiej dyplomacji.
A zatem kraj, który zechce skorzystać z funduszy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, będzie musiał nie tylko przesyłać do Brukseli projekt budżetu na przyszły rok (jak zaproponował kilka dni temu przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso), lecz także z pokorą przyjąć poprawki narzucone przez unijnych urzędników oraz zgodzić się na "aktywne wsparcie pewnych kroków administracyjnych". Perspektywa "kroków administracyjnych" jest równie mglista co niepokojąca. A gdy przeczyta się ów fragment po niemiecku, robi się człowiekowi chłodno.
Niedawno mieliśmy okazję poznać przedsmak tego, co szykuje Europie rząd Angeli Merkel. W połowie listopada do irlandzkich gazet przeciekła informacja, iż wstępny budżet tego kraju na przyszły rok przygotowany przez gabinet Endy Kenny'ego trafił do komisji budżetowej Bundestagu. I to zanim jeszcze zobaczyli go deputowani parlamentu w Dublinie. Co gorsza, dokumentowi towarzyszył "list intencyjny" niemieckiego MSZ. Opozycja zawrzała, minister finansów musiał się gęsto tłumaczyć, a media zapełniły się pełnymi oburzenia komentarzami. Dla Irlandczyków, którzy przez 300 lat walczyli o niepodległość, większym upokorzeniem byłoby jedynie wysłanie budżetu do Londynu.
Zwróćmy uwagę: projekt irlandzkiego rządu nie trafił do Komisji Europejskiej, lecz do parlamentu niemieckiego. Nikt już w Europie nie ma chyba wątpliwości, że w ostatecznym rozrachunku to Berlin będzie decydował o tym, kto dostanie szóstkę, kto jedynkę, a kto będzie musiał podejść do egzaminu raz jeszcze.
Nein! Nein! Nein!
W cytowanym na początku tekstu memoriale Westerwellego mowa jest o "kulturze odpowiedzialnego zarządzania budżetem". Słowo "kultura" nie pojawia się przypadkiem. Dla niemieckich elit obecne problemy Unii wynikają w dużej mierze z różnic kulturowych między północą a południem Starego Kontynentu. Czy raczej: między Niemcami a całą resztą.
Tekst jest fragmentem artykułu Marka Magierowskiego opublikowanego w "Rzeczpospolitej". Całość dostępna jest tutaj