W porewolucyjnym Egipcie, jak można się było spodziewać, na najważniejszą siłę polityczną w państwie wyrasta Bractwo Muzułmańskie. Grupa islamistów, której działalność była zakazana przez państwo, teraz przekształciła się w partnera rządu wojskowego. Stracili na znaczeniu młodzi, wykształceni świeccy działacze, którzy byli siłą napędową niedawnej rewolucji.
Coraz częściej pojawiają się doniesienia medialne o tym, że Bractwo Muzułmańskie najprawdopodobniej już wcześniej, tuż przed wybuchem rewolucji zawarło jakieś porozumienie z wojskiem. – Istnieją dowody na to, że Bractwo zawarło porozumienie z wojskiem na samum początku – twierdzi Eliasz Zarwan, starszy analityk z International Crisis Group. – To ma sens. Jeśli jesteś wojskowym, chcesz stabilności. Bractwo, to jedyny adres, pod który można było się zwrócić, by usunąć 100 tys. ludzi z ulic – podkreśla.
Obecnie toczy się walka o to, w jakim kierunku będzie zmierzało państwo. Rządząca Wojskowa Rada wysyła sprzeczne sygnały. W środę Rada zatwierdziła plan zakazania demonstracji. Następnie, kilka godzin później, prokurator ogłosił, że byli ministrowie spraw wewnętrznych oraz służb bezpieczeństwa zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej za zabójstwo setek demonstrantów.
Egipcjanie chcieliby wreszcie otrzymać jednoznaczne sygnały. Chcą zniesienia rządów tajnej Rady Wojskowej, wyniesionej do władzy przez rewolucję. Chcą praworządności i położenia kresu korupcji.
– Wszyscy jesteśmy zaniepokojeni tym co się dzieje – mówi Amr Koura, producent telewizyjny, który odzwierciedla opinie świeckiej mniejszości. – Młodzi ludzie nie mają już kontroli nad rewolucją. Widać było to w ciągu ostatnich kilku tygodni, kiedy coraz bardziej aktywni stawali się brodaci ludzie. Młodzieży już nie ma – zaznacza.
Obok Bractwa, w siłę urosło co najmniej sześć radykalnych grup salafickich. oraz partia o nazwie Al Wassat, pomyślana jako bardziej liberalne alternatywa dla Bractwa.
W początkowej fazie rewolucji Bractwo nie chciało przyłączyć się do protestów. Nauczone doświadczeniem, uczyniło to dopiero wtedy, gdy było pewne, że demonstracji nie uda się stłumić przez siły Mubaraka.
Analitycy uważają, że kwestią czasu jest przejęcie władzy przez Bractwo.
Gdy nowy premier, Essam Sharaf, przemawiał w tym miesiącu na placu Tahrir, Mohamed el-Beltagi, wybitny członek Bractwa, stanął u jego boku. Członek Bractwa został również powołany do komisji, pracującej nad projektem nowelizacji konstytucji.
W niedawnym referendum, zorganizowanym w sprawie przyjęcia poprawek do konstytucji, ponad 70 proc. Egipcjan opowiedziało się za zmianami faworyzującymi Bractwo i byłą partię rządzącą – Narodową Partię Demokratyczną – w najbliższych wyborach. Poprawki przewidują zorganizowanie wyborów do parlamentu we wrześniu, krótko po wyborach prezydenckich. Ci, którzy dostaną się do parlamentu, będą pracować nad nowym projektem konstytucji.
Przed głosowaniem Essam El-Erian, lider Bractwa i jego rzecznik, pojawili się w popularnym programie telewizyjnym „Reality", przekonując wyborców, by głosowali za przyjęciem poprawek. Głosowanie cieszyło się rekordową frekwencją. Wyborców straszono, że jeśli nie wyrażą zgody na zmiany, Egipt, stanie się państwem świeckim.
W Kairze grupa nazywająca się Rewolucyjnym Społeczeństwem Egipskim rozprowadzała ulotki, w których straszono, że Egipt stanie się krajem bez religii: „Oznacza to, że wezwania do modlitwy nie będą już respektowane tak, jak w przypadku Szwajcarii, kobiety nie będą mogły nosić hidżabu tak, jak we Francji, a mężczyźni będą mogli się żenić z mężczyznami i kobiety z kobietami, jak w Ameryce”.
Wielki baner Bractwa Muzułmańskiego wisiał na placu w Aleksandrii, instruując wyborców, że ich „religijnym obowiązkiem" jest głosowanie na „tak" w sprawie poprawek.
W końcu, 77,2 procent głosujących Egipcjan opowiedziało się za zmianami zaproponowanymi w poprawkach.
Bractwo od pierwszych dni protestów głosiło przywiązanie do tolerancji religijnej i demokratycznej oraz pluralistycznej formy rządów. Mówiło wręcz, że nie wystawi kandydata na prezydenta, i że w parlamencie jest miejsce także dla koptyjskich chrześcijan i kobiet. Nie ufa jednak „intelektualistom, liberałom i świeckim”.
Nabil Ahmed Helmy, były dziekan szkoły Zagazig i członek Krajowej Rady ds. Praw Człowieka obawia się przyszłych wyborów. – Martwię się, że zbyt szybko zmierzamy w kierunku wyborów, a inne siły są wciąż słabe. Jedynym prawicowym i lewicowym ugrupowaniem jest Bractwo Muzułmańskie. Myślę, że ci ludzie starają się przejąć władzę nad rewolucją.
Źródło: “The New York Times”, AS