Co roku 1 sierpnia Polacy wracają do wspomnień o największej bitwie stoczonej przez wojsko polskiego państwa podziemnego podczas II wojny światowej. Zorganizowany przez władze cywilne i wojskowe zryw przyniósł krótkotrwałą wolność na sporej części terenów Warszawy. Ci którzy nie padli w pierwszym krwawym boju, a mieli to szczęście, że znaleźli się na terenach przejętych przez AK, przeżyli piękne chwile triumfu. Mogli cieszyć się wolnością, co niestety nie stało się udziałem pozostałej części społeczeństwa polskiego.

We wspomnieniach kombatantów przewija się często konstatacja: „mimo wszystko warto było”. Jest to ocena oczywiście subiektywna i wypowiadają ją osoby, które przeżyły 63 dni krwawego piekła walk. Czy jednak ocena poległych byłaby inna? Można przypuszczać, że w większości przypadków, byłaby podobna.
Polskie rodziny czasów rozbiorów, a potem szkoła i organizacje młodzieżowe, w tym harcerskie oraz Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej wychowały wyjątkowe pokolenie, dla którego od życia ważniejsza była Ojczyzna, ważniejszy był Honor – co zresztą bardzo trafnie stwierdził w swoim sławnym przemówieniu parlamentarnym minister Józef Beck.
Oczywiście, można zarzucać oficerom podejmującym decyzję o powstaniu, że zrobili to w nieodpowiedniej chwili, o nieodpowiedniej porze, nawet na nieodpowiednim terenie. Można zbić argument o nieuniknioności wybuchu powstania, do którego mieli doprowadzić spragnieni walki szeregowi żołnierze Armii Krajowej, wskazując na karność tych ludzi, wykazaną choćby przed Akcją pod Arsenałem, kiedy Zośka zwinął gotowe do walki oddziały tylko dlatego, że nie dotarł rozkaz zezwalający na nią.
Można wskazywać na dobra kultury zniszczone bezpowrotnie w wyniku barbarzyństwa Niemców. Ale jaki to ma sens? Czy wróci komuś życie? Czy dzięki samokrytyce w cudowny sposób na półkach bibliotek i archiwów warszawskich pojawią się bezcenne rękopisy i dokumenty historyczne? Czy w miejsce bierutowskiej czy gomółkowskiej architektury wyrosną na nowo zabytkowe gmachy?