- Jesteśmy we Francji postchrześcijańskiej, gdzie w 64 proc. ludzie są katolikami w sensie kulturowym, tzn. są ochrzczeni i na tym ich katolicyzm się kończy. Kiedy rozmawiam z młodymi w moim wieku, z trzydziestolatkami, wielu jest przekonanych, że być katolikiem to niekoniecznie być w Kościele, chodzić na Mszę Świętą - powiedział Joachim Véliocas, francuski dziennikarz, autor książek poświęconych islamizacji Francji, założyciel działającego od 2007 r. Obserwatorium Islamizacji, w trakcie rozmowy z Anną Bałaban dla "Naszego Dziennika".
64 proc. ochrzczonych katolików, z których zaledwie co dwudziesty chodzi do kościoła - to dane dotyczące dzisiejszej Francji, najstarszej córki Kościoła... To wprost nie do wiary!
- W pełni rozumiem pani zdziwienie. Jesteśmy we Francji postchrześcijańskiej, gdzie w 64 proc. ludzie są katolikami w sensie kulturowym, tzn. są ochrzczeni i na tym ich katolicyzm się kończy. Kiedy rozmawiam z młodymi w moim wieku, z trzydziestolatkami, wielu jest przekonanych, że być katolikiem to niekoniecznie być w Kościele, chodzić na Mszę Świętą. Zresztą sami księża już nawet czasem nie przypominają o obowiązku niedzielnej Eucharystii! Uważać się za katolika i jednocześnie popierać homoukłady, przystępować do Komunii Świętej i utrzymywać relacje pozamałżeńskie - to niestety postawy w dzisiejszej Francji dość powszechne... Spowiedź bardzo często przybiera formę zbiorową, a konfesjonały znikają z kościołów.
Co jest przyczyną tak ogromnego rozziewu między liczbą katolików praktykujących a tymi, którzy jedynie deklarują się jako katolicy?
- Myślę, że to dotkliwy brak kultury religijnej leży u podstaw owej różnicy między praktykującymi a niepraktykującymi. Pokolenie naszych rodziców, których życie przypadło na czas rewolucji seksualnej, nic nam nie przekazało, choć przecież jeszcze nasze babcie tłumnie gromadziły się na Mszach Świętych... W tym kontekście muszę powiedzieć, że tysiące Polaków pracujących u nas w budownictwie zadziwia Francuzów. Pracują bez zarzutu, są dokładni, skuteczni... a poza tym - co często słyszę - "chodzą jeszcze do kościoła". Dla młodych Francuzów to nie do pomyślenia!
A jeśli chodzi o muzułmanów? Ich kultura religijna wydaje się we Francji kwitnąć...
- To bardzo złożona kwestia. Trzeba by sięgnąć kilkadziesiąt lat wstecz. Otóż w latach 60. - pod presją pracodawców, którzy chcieli być mniej zależni od nacisków lewicowych związków zawodowych i ograniczyć wydatki na wynagrodzenia dla robotników - imigranci poszukujący pracy znaleźli wsparcie u ówczesnego prezydenta Georges´a Pompidou. Jak się później okazało, imigranci, którzy mieli być tutaj tylko przejściowo, osiedlili się tu na stałe. W 1973 r. na mocy Europejskiej Karty Społecznej wydanej przez Radę Europy Francji narzucono stosowanie prawa o "łączeniu rodzin". Trzy lata później francuska Rada Stanu zmusiła Giscarda d´Estaing, by zarzucił plany zawieszenia imigracji rodzin i tym samym dostosował się do nowego prawa europejskiego. W konsekwencji dzisiaj mamy taką sytuację, że każdy Afrykanin zarabiający we Francji choćby najniższą stawkę może sprowadzić całą swoją rodzinę łącznie z teściami. Takie prawo gwarantuje mu Europejska Konwencja Praw Człowieka. Począwszy od lat 80., każdego roku we Francji wydawanych jest 200 tys. kart pobytu, które po 10 latach można przedłużyć. Inną furtką dla imigrantów są wizy krótkoterminowe. Pozwalają one co prawda jedynie na legalne przekroczenie granicy i krótki pobyt, ale w rzeczywistości jest tak, że choć nielegalnie, to tacy ludzie już tutaj zostają.
Francuzi mają świadomość tego, co się dzieje?
- Media mówią jedynie o kartach długoterminowych, pomijając milczeniem wizy krótkoterminowe. Gdyby Francuzi widzieli te liczby w gazetach, byliby przerażeni. Stąd też dane te są tak pieczołowicie ukrywane. Znamienne jest to, że dzisiaj na 200 tys. kart pobytu wydawanych każdego roku jedynie 7 proc. ich posiadaczy podpisuje umowę o pracę. W rezultacie w osiedlach imigrantów bezrobocie sięga 40 procent. Oni "byle jakiej roboty" nie biorą.
Pełny tekst:
"Nasz Dziennik"