Z dziecięcej biblioteczki
 
Łowca jeleni

Jest w Meksyku tak gorący region, że nazywa się Ziemią Ognistą. Ów region słynie z pięknych lasów, pełnych egzotycznych drzew i rzadkich kwiatów. Pośród leśnej gęstwiny płyną ogromne i rwące rzeki, które czynią tę krainę wiecznie zieloną. W tym cudownym miejscu spotkać można egzotyczne ptaki i różne zwierzęta, od królików po jelenie i czające się w zaroślach lamparty. Ziemia Ognista słynie też z kopalń żelaza, miedzi i srebra, położonych w trudno dostępnych miejscach.

 

Wydarzenia, o których opowiada ta historia miały miejsce w 1868 roku. Wtedy to tę sprawiającą wrażenie raju okolicę nawiedziły wyjątkowo duże upały. Wysoka temperatura i brak deszczu spowodowały, że w regionie rozszalała się straszliwa choroba - żółta febra.

 

Właśnie pod koniec owego strasznego roku 1868 Ziemię Ognistą odwiedził arcybiskup Michoacan. Przybył on do małej wioski Huacana. Spotkanie z dostojnym gościem miało się odbyć w kościele parafialnym pw. św. Jana. Była to jego pierwsza wizyta w tej części diecezji. Biedni ludzie, którzy tam mieszkali, przyjęli gościa z wielką radością. Mężczyźni i kobiety zeszli gromadnie z gór, hałasując przy tym radośnie. Jak szczęśliwe dzieci spieszyli przywitać arcybiskupa. Wszyscy przynieśli podarki, prezenty, na które z powodu biedy ledwie mogli sobie pozwolić.
- Wasza Ekscelencjo, przyprowadziłem parę krów...
- A ja parę wołów - powiedział inny.
- Młodego kurczaka, Ekscelencjo - dodał ktoś.

 

Dobry arcybiskup przyjął wszystkie dary, a każdy jak najcenniejszy, podziwiając szczodrość mieszkańców. Dostojny gość był bardzo zakłopotany, bo widział z jednej strony, w jakiej biedzie żyją ci ludzie, a z drugiej nie mógł odmówić przyjęcia podarków. Wiedział dobrze, że najlepszym sposobem okazania wdzięczności za prezent jest jego szczere przyjęcie. Arcybiskup zdecydował się jednak poprosić mieszkańców wioski, aby zamiast tak kosztownych darów przynieśli mu trochę owoców z pobliskich lasów. Natychmiast jego prośba została spełniona. Mieszkańcy wioski, pełni dobrej woli przynieśli mnóstwo owoców różnej wielkości, o różnych kolorach i smakach.

 

Po przyjęciu prezentów dostojny gość zasiadł w konfesjonale. Spowiadał dorosłych, którzy przygotowywali się do sakramentu bierzmowania. Pośród tłumu pokutników zauważył biednego, kalekiego mężczyznę, cierpliwie oczekującego w kolejce. Spowiednik natychmiast przywołał go do siebie, aby oszczędzić mu długiego czekania w tak niedogodnych warunkach. Następnie zaczął go spowiadać.


- Skąd jesteś? - zapytał.
- Ojcze - odrzekł kaleka - przychodzę z gór, które są położone ponad 15 mil stąd.
- A jak się tu dostałeś?
- Przyjechałem na mule.
- Jakiego stanu jesteś?
- Jestem wdowcem. Mam dwie córki na wydaniu.
- Czym się zajmujesz?
- Łowiectwem.
- Jesteś myśliwym?! - wykrzyknął zdumiony arcybiskup, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na twarzy.
- Tak, Ojcze - odpowiedział spokojnie kaleka.
- Na co polujesz?
- Na jelenie, Ojcze.
- Jelenie?! Ależ nie może być! - odparł duchowny, nawet trochę zdenerwowany, myśląc, że mężczyzna żartuje sobie z niego.
Niepokój arcybiskupa szybko zniknął po tym, jak kaleka wzruszywszy ramionami dodał z ogromnym przekonaniem:
- To z pewnością nie byłoby możliwe, gdyby nie pomoc Ojca niebieskiego.
Zaskoczony tak prostą, ale jakże głęboką odpowiedzią arcybiskup poprosił mężczyznę, aby dokładnie opowiedział o swoim życiu.
- Cóż, Wasza Ekscelencjo - odpowiedział spokojnie mężczyzna - jak już wspominałem, jestem wdowcem i mam dwie córki.

 

Dni, którymi obdarza mnie Bóg, spędzam w następujący sposób: rano wstaję i mówię pacierz do Boga Ojca. Zanim zjem śniadanie, które przygotowują mi córki, pokonuję drogę w taki sposób, w jaki tylko potrafię do miejsca, w którym znajduje się strzelba, następnie wychodzę przed dom, a tam już czeka na mnie jeleń, o którego zawsze proszę w modlitwie. Następnie strzelam do niego, a córki zabierają go do domu. Mięso i skórę sprzedajemy i z tego żyjemy.

Zdumiony nie tylko tym, co usłyszał, ale także prostotą i szczerością, z jaką mężczyzna opowiedział swoją historię, arcybiskup poprosił go, aby dokładnie przytoczył słowa modlitwy, którą każdego dnia kieruje do Boga Ojca z synowskim zaufaniem.

- O nie Ojcze. Nie mogę tego zrobić - odpowiedział ciepło kaleka.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ byłbym bardzo skrępowany.
- Ależ Synu! Czyż nie odmawiasz tej modlitwy do Ojca niebieskiego?
- Tak Ojcze, ale modlitwa do Boga jest inna.
- Zrozum, że bardzo mi zależy na tym, aby usłyszeć twoją modlitwę. Dlaczego nie chcesz mi wyświadczyć przysługi?
- Ojcze, zrobiłbym wszystko, o co Wasza Łaskawość poprosi, ale tylko nie to.
- Człowieku proszę cię, spełnij moją prośbę. To nie powinno cię krępować.
- Ale Ojcze! Ja nie przeczytałem tej modlitwy w żadnej książce ani też nikt mnie jej nie nauczył.
- To nie ma znaczenia. Powiedz mi ją.
- No cóż. Tylko niech się Wasza Ekscelencja nie dziwi. Powiem ją. Klękam na środku chaty i mówię do Ojca niebieskiego w ten sposób: Ty Panie dałeś mi dwie córki, Ty także zesłałeś na mnie chorobę, która nie pozwala mi chodzić. A ja muszę wyżywić moje dzieci, aby nie musiały iść do pracy w mieście i ryzykować tym, że mogłyby Cię obrazić. Tak więc Ojcze postaw tutaj blisko jelenia, abym mógł strzelić do niego.

 

Arcybiskup wysłuchał z wielką uwagą modlitwy mężczyzny. Podziwiał prostotę, szczerość i ufność, z jakimi zwracał się do Boga Ojca kaleka. Nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo był podziwiany przez biskupa, dodał:

 

- Oto moja modlitwa Ojcze. Skoro tylko skończę ją odmawiać, wychodzę przed dom pewny, że znajdę to, o co prosiłem Pana Boga i zawsze to znajduję. Od 20 lat, odkąd choruję, ta pomoc nigdy mnie nie zawiodła, ponieważ mój Bóg jest bardzo dobry.

 

* * *


Czy jesteśmy zdziwieni tym cudem? Czy nie wątpimy czasami, gdy prosimy Boga o jakieś rzeczy, a on nie odpowiada? Być może ten niepełnosprawny może dać nam klucz do tego, aby zdarzył się cud. Posłuchajmy arcybiskupa Michoacan, który przekazał nam tę prawdziwą opowieść:
- Ten biedny niewykształcony mieszkaniec wzgórz Meksyku wzywał Pana Boga z całkowitym oddaniem. Wznosił do niego ręce, jak św. Paweł mówił: tak szczerze, iż w ciągu tych dwudziestu lat choroby jego największym przewinieniem było to, że kopnął psa, który pożarł jedną ze skór z jelenia. Wiedząc to, cud ten nie powinien nas dziwić, dlatego że nie jest cudem, jeśli Bóg spełnia to, co obiecuje. Cud byłby wtedy, gdyby tego nie zrobił.

 

Tłum. Agnieszka Stelmach

(Za pozwoleniem „Crusade Magazine", pisma amerykańskiego Stowarzyszenia Obrony Tradycji, Rodziny i Własności)