Pani Teresa z podkrakowskich Paczółtowic – dziś mama i babcia, mówi, że od samego początku małżeństwa bardzo chciała mieć dzieci, gdyż – jak twierdzi – małżeństwo bez dzieci to jak las bez ptaków. Sama doczekała się piątki dzieci i już jedenaściorga wnuków. – Nie ma nic piękniejszego niż wspólne spotkanie, radość przy stole, przy którym już powoli brakuje miejsc. Nie trzeba na tym stole wiele stawiać. Wystarcza nam nasza miłość, która ogrzewa na co dzień i daje wsparcie, kiedy jest ciężko – podkreśla.
Pani Teresa wyszła za mąż za Augustyna w 1965 roku. Małżonkowie bardzo pragnęli mieć dzieci. – Gdy ich nie było w naszym domu, było jakoś głucho – mówi kobieta. I tak na świecie pojawiła się piątka dzieci: Józef, Bogusław, Elżbieta, Wiesław i Jadwiga. – Bardzo kocham moje dzieci i każdego dnia za nie bardzo dziękuję Panu Bogu i Matce Najświętszej. Od samego początku uczyłam je modlitwy i razem każdego dnia klękaliśmy do modlitwy, do Różańca. Od dziecka są tak nauczone, że bez pacierza nie można położyć się do łóżka – wyznaje pani Teresa.
Trudne chwile
Pani Teresa, matka pięciorga dzieci, straciła męża, gdy najstarszy jej syn nie miał jeszcze osiemnastu lat. Najmłodsza – Jadzia – miała wówczas zaledwie pięć lat. Pan Augustyn zmarł nagle na zawał. To był trudny czas dla kobiety. – Nawet płakać nie mogłam tak otwarcie, żeby nie zasmucać dzieci. Płakałam w ukryciu, ale nie załamałam się – wyznaje kobieta.
Całej rodzinie nie było wówczas łatwo, ale jak podkreśla pani Teresa, chleba w domu nigdy nie brakowało. – Początkowo ja pracowałam, a koło domu mamy kawałek ziemi, więc były ziemniaki i jakieś warzywa. Chowałam też jakieś zwierzęta, więc mleko i jajka też mieliśmy. Dzieci nie miały rozkoszy, ale z głodu nie umierały. Przecież nie darmo jest takie przysłowie: „Jak Bóg stworzy, to i z głodu nie umorzy”. Czasem tylko pojawiały się sprzeczki kto pójdzie do kościoła w nowych adidasach – śmieje się dziś szczęśliwa mama i babcia.
Niedługo po śmierci męża pani Teresa została zwolniona z pracy. Pojawiły się wtedy u niej także problemy zdrowotne – zaczęło jej szwankować serce. Lekarz chciał ją „położyć w szpitalu”, na co kobieta nie mogła sobie pozwolić. Inny lekarz poradził pani Teresie, by znalazła sobie jakieś zajęcie. – Dobrze jest w życiu spotkać na drodze człowieka, który dobrze doradzi – mówi pani Teresa. – W któryś więc czwartek poszłam do kościoła na nowennę i modliłam się. Prosiłam Matkę Bożą o pomoc i nagle zaświtała mi w głowie taka myśl, że może będę pomagać przy kościele. Jakoś początkowo nie wydawało mi się realne, bo kościelnymi są zazwyczaj mężczyźni, ale ja chciałam tylko sprzątać! – wyznaje.
Po konsultacjach, na propozycję kobiety przystała zarówno Rada Parafialna, jak i ksiądz proboszcz. – Kiedy podjęłam się tej pracy, którą zawsze traktuję jak służbę, odeszły wszystkie moje problemy ze zdrowiem – mówi pani Teresa. – Kiedy zdarza się, że coś mi wypada i nie bardzo mogę być w kościele, czuję w sobie tak ogromną tęsknotę, że choć na chwilę muszę pójść i uklęknąć przed Maryją – dodaje.
W tej „kościelnej” pracy bardzo pomagają jej dzieci. – Zawsze modliłam się, żeby moje dzieci były zwyczajnie dobre, by nie były chuliganami i Pan Bóg mnie wysłuchał. Są moją radością, a wnuczki to takie moje „przytulanki” na starość. Do każdego wnuka jechałam jak przychodził na świat. Dziś one przychodzą, tulą się i mówią: „Babciu najdroższa, kochana”. Jak w takich chwilach nie czuć szczęścia? – pyta kobieta.
Z pomocą Maryi
Jakiś czas temu okazało się, że pani Teresa ma na piersi guzka. Kobieta przeszła operację, ale po jakimś czasie została wezwana na badania do szpitala. – Wtedy lekarze stwierdzili, że nowotwór rozsiał się także na drugą pierś. Płakałam, bardzo bałam się o swoje dzieci. Cały czas jednak wierzyłam, że Maryja mi pomoże. Po miesiącu dostałam kolejne wezwanie do lekarza i po badaniach okazało się, że obydwie piersi są czyste – nowotwór po prostu zniknął. Gdy to usłyszałam, uklęknęłam na łóżku i dziękowałam Panu Bogu za okazaną mi łaskę – wspomina pani Teresa. W tym trudnym doświadczeniu – jak podkreśla kobieta – bardzo wspierały ją dzieci. – Przez cały czas były ze mną, pomagały mi, modliły się za mnie i pocieszały. Bez nich nie wiem, jak bym to wszystko przeżyła – wyznaje.
Mówi się, że najtrudniejszym doświadczeniem dla każdej matki jest śmierć jej dziecka. Pani Teresa i to doświadczenie ma już za sobą. – Trzy miesiące mój syn bardzo chorował, leżał na klinice. Nie dało się go uratować, zmarł. Było mi trudno pogodzić się z jego śmiercią, ale przecież to Bóg daje życie i On je zabiera. Ja wciąż czuję Józka, jego obecność. Wiem, że z Nieba mi pomaga – mówi z wielką wiarą.
Dzielna kobieta jak może także pomaga swoim dzieciom. – Każdego dnia modlę się za każde dziecko, za każdego wnuka. Polecam ich opiece Matki Bożej. Dzieci szanują mnie, a ja ich. Każdego dnia daję im, co mogę – podkreśla. – Jak patrzę dziś na kobiety, które nie chcą mieć dzieci i chodzą na spacery z kotkiem czy pieskiem, wymalowane, wyfryzowane, zastanawiam się, czy są szczęśliwe. Myślę, że nie wiedzą, czym jest szczęście. Ja czuję się bardzo szczęśliwa. Wiem, że moje życie – choć czasem bardzo ciężkie – miało sens i cel. Że przyniosło owoce. Jak piękne, wystarczy spojrzeć na tę gromadkę dzieci, moich cudownym wnuków – kończy pani Teresa.
MP
Copyright © by STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ IM. KS. PIOTRA SKARGI | Aktualności | Piotr Skarga TV | Apostolat Fatimy