Pierwszy raz słuchałem Sonat Misteryjnych w kościele św. Katarzyny w Krakowie. Wykonywał je wówczas koncertmistrz Capelli Cracoviensis, Robert Bachara. Gdy młody skrzypek zagrał pierwszą z piętnastu sonat, pomyślałem – co on wyprawia?
Ekspresyjna mimika, ruch całego ciała, czasem niemal taneczne kroki. Dodatkowo trzymał skrzypce nie przy podbródku, ale opierając je sobie na klatce piersiowej, tak jak skrzypkowie przedstawiani w dawnej ikonografii i jak do dziś gra się w ludowych kapelach. Bachara grał tę muzykę całym sobą, jakby na dwie i pół godziny muzyka wzięła go w swoje posiadanie.
W pierwszej chwili obudził się we mnie jakiś bunt – po co to wszystko? Czy nie lepsza jest powściągliwość, oszczędność, skupienie? Czemu on nie pozwala muzyce mówić samej, a daje tak dużo od siebie? Po co tym Sonatom dodawać jakiegoś aktorskiego blichtru?
Jednak po chwili zrozumiałem, że za zewnętrzną ekspresją podąża pełna pasji muzyczna opowieść, którą snuje Bachara. A o czym ta opowieść?
O tajemnicach Różańca. Sonaty Misteryjne to piętnaście kilkuczęściowych sonat na skrzypce solo. Każda sonata odpowiada jednej tajemnicy Różańca. Nie mają tekstu, nikt nie śpiewa – muzyka mówi sama. W doskonale zachowanym rękopisie każda z sonat została zilustrowana odpowiednią sceną z Biblii. Ostatnim obrazem, którym opatrzona jest słynna Passacaglia zamykająca to ogromne rozmiarami dzieło, jest wizerunek Anioła Stróża. Rękopis został odkryty dopiero około 1890 roku, a obecnie twórczość Bibera, na czele z Sonatami misteryjnymi (tudzież Różańcowymi) przeżywa swój wielki renesans. Sonaty na żywo robią nie mniejsze wrażenie niż oratorium Mesjasz Georga Friedricha Haendla. Niemal każdy ich takt mówi o wielkim talencie twórcy.
Heinrich Ignaz von Biber (1644–1704), zwany dzisiaj często Paganinim baroku, był nie tylko genialnym skrzypkiem, wyprzedzającym muzyczną
wyobraźnią swoją epokę, ale i jednym z największych kompozytorów muzyki sakralnej XVII wieku. Tworzył dla Kościoła, nie podążał jednak utartymi szlakami – przekraczał muzyczne granice wiedząc, że aby ze starcia z atrakcyjną muzyką obozu luterańskiego Kościół mógł wyjść obronną ręką, musi pokazać coś nieszablonowego, atrakcyjnego, coś, co będzie się podobało. Zawsze zachowywał przy tym zasady dobrego smaku.
Związany z katolicką katedrą w Salzburgu napisał jedną z najbardziej okazałych barokowych mszy – Missa Salisburgensis na 53 głosy (czyli w praktyce 53 różnej wielkości zespoły wokalne i instrumentalne). Barokowy monumentalizm sięgnął tu swojego zenitu i wywoływał na wiernych piorunujące wrażenie, bowiem dzieło zostało napisane z założeniem konkretnego rozmieszczenia muzyków we wnętrzu świątyni – dźwięk dochodził do słuchacza niemal z każdej strony, tworząc wrażenie, że gra i śpiewa cały budynek. W Sonatach jest zupełnie odwrotnie – dominuje w nich kontemplacja, wyciszenie i rozmodlenie.
Muzycznie są one tworem niezwykle pomysłowym – nikt przed Biberem nie zastosował na taką skalę scordatury, czyli przestrajania strun tak, by wydobyć z instrumentu niestandardową barwę lub nieoczekiwane brzmienie. Najoryginalniejsza pod tym względem jest Sonata 11 Zmartwychwstanie, wymagająca skrzyżowania ze sobą przed mostkiem strun D i A.
Wróćmy do Roberta Bachary i jego wykonania, które słyszałem w Krakowie. Niewiele jest takich utworów, które niewielkimi środkami sprawiają, że słuchacz zupełnie odpływa do innego (lepszego) świata i które wywołują tak głębokie wzruszenie. Do tego potrzeba absolutnej technicznej perfekcji i zaangażowania, które Bachara pokazał. Sonaty trzeba grać z pasją, nie mniejszą niż ta, z jaką gorliwy wierny powinien odmawiać Różaniec.
Jeśli ktokolwiek z Was, Przyjaciele, zobaczy plakat informujący, że będą u Was grane Sonaty, idźcie koniecznie i pozwólcie się tej muzyce porwać. A jeśli nie – sięgnijcie do nagrań, najlepiej Rachel Podger lub Andrew Manze.
MC
Copyright © by STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ IM. KS. PIOTRA SKARGI | Aktualności | Piotr Skarga TV | Apostolat Fatimy