Tydzień przed Bożym Narodzeniem mama kupiła nową szopkę. Kiedy rozpakowała pudełko, okazało się że w środku były dwie figurki Dzieciątka Jezus.
- Ktoś musiał się pomylić – skwitowała i zaczęła liczyć pozostałe figurki. – Mamy jednego Józefa, jedną Maryję, trzech mędrców, trzech pasterzy, dwa baranki, osła, krowę, anioła i dwoje dzieci... Och, kochanie! – zwróciła się do taty. – Zdaje mi się, że komuś zabraknie figurki Dzieciątka Jezus, bo my mamy aż dwie. I kazała mu wrócić do sklepu.
- Powiedz kierownikowi, że mamy dodatkową figurkę Jezusa i niech umieści na drzwiach karteczkę z informacją, że jeśli komuś zabrakło Dzieciątka, to niech dzwoni pod nasz numer domowy.
Kierownik napisał informację, aby skontaktować się z nami. Cały tydzień czekaliśmy na telefon, ale nikt nie zadzwonił. Jednak za każdym razem, gdy rozbrzmiewał dźwięk telefonu, matka mówiła: – Założę się, że to w sprawie figurki Dzieciątka. Tymczasem było inaczej.
Ojciec starał się wytłumaczyć mamie, że istnieje tysiące takich szopek sprzedawanych w całym kraju, a figurki mogło zabraknąć w szopce sprzedanej w Krakowie, Gdańsku czy w Warszawie. Mówił też, że takie błędy przy pakowaniu często się zdarzają. Sugerował, aby zostawić dodatkową figurkę w pudełku i zapomnieć o całej sprawie. – Włożyć Dzieciątko do pudełka?! Cóż to za straszna rzecz! – skwitowała oburzona mama. – Na pewno ktoś zadzwoni. A tymczasem zostawmy obie figurki w żłóbku, do czasu aż ktoś się zjawi po jedną z nich.
Kiedy jednak nikt nie zadzwonił aż do czasu wigilijnej wieczerzy, zaraz po kolacji matka poprosiła ojca, by poszedł do sklepu i zobaczył przez szybę, czy wszystkie szopki zostały już sprzedane.
- Jeśli tak – stwierdziła – to wiem na pewno, że jeszcze ktoś zadzwoni.
- Na zewnątrz jest 12 stopni mrozu! – oburzył się tata, ale my zawołaliśmy: – Tato, pójdziemy z tobą!
Zaczęliśmy zakładać płaszcze. Ojciec tylko głośno westchnął, bo pomysł wydawał mu się idiotyczny, ale z drugiej strony widział, jak ważne jest to dla matki, która nie potrafiła o niczym innym myśleć.
- Nie mogę uwierzyć, że się na to godzę – mamrotał pod nosem.
Po chwili ojciec, ja i mój brat byliśmy już w drodze. Pierwszy do sklepu dobiegł mój brat. Przycisnął nos do szyby i zawołał: – Tato, wszystkie zestawy zostały sprzedane. Hura! Sprawa wyjaśni się jeszcze dziś.
Ojciec, znajdujący się trochę dalej od sklepu, odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę domu. Po powrocie zauważyliśmy, że mama wyszła, zniknęła też dodatkowa figurka.
- Ktoś musiał zadzwonić i postanowiła mu zanieść figurkę – stwierdził tata i zaczął ściągać buty. Kazał też nam przygotować się do spania. Wtedy zadzwonił telefon... - Odbierz i powiedz, że znaleźliśmy już dom dla Dzieciątka Jezus – poprosił mnie tata. Tymczasem okazało się, że to dzwoniła mama, która kazała nam natychmiast przyjść do pewnego domu, znajdującego się przy ulicy Zamkowej, i przynieść trzy koce, świąteczne wypieki i mleko.
- W co ona nas znowu pakuje? – krzywił się poirytowany tata. – Żeby dotrzeć na ulicę Zamkową, trzeba przejść przez całe miasto. Mleko nam zamarznie, zanim tam dojdziemy. Dlaczego nie możemy po prostu zostać w domu. Na zewnątrz jest prawdopodobnie 15 stopni poniżej zera i wieje coraz mocniej. To szalony pomysł. Jeszcze w taką noc jak ta – zdenerwował się nie na żarty.
Kiedy doszliśmy do tego domu przy ulicy Zamkowej, zauważyliśmy, że w środku panował półmrok. Tylko jedno, blade światło paliło się w salonie. W chwili, gdy tata postawił stopę na ganku, matka otworzyła drzwi i krzyknęła: – Już są! O, dzięki Bogu. Masz to Marku? – zapytała i dodała: – Dzieci, zanieście te koce do salonu i okryjcie nimi maluchy skulone na kanapie. Ja wezmę mleko i ciasta.
- Czy byłabyś tak miła Elu i powiedziała wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi? – odezwał się ojciec. – Musieliśmy iść tutaj w siarczystym mrozie, na wietrze dotkliwie dającym się nam we znaki, i po co to wszystko?
- Nie przejmuj się tym – odrzekła mama. – W tym domu zepsuło się ogrzewanie, a ta młoda matka jest tak zdenerwowana, że nie wie, co robić. Jej mąż ją zostawił. Te biedne dzieci będą miały bardzo zimne i posępne święta Bożego Narodzenia, więc nie narzekaj. Obiecałam jej, że naprawisz zepsuty piec.
Po tych wyjaśnieniach mama wyszła do kuchni podgrzać mleko, podczas gdy ja i mój brat owinęliśmy kocami pięcioro małych dzieci skulonych na kanapie. Matka wytłumaczyła ojcu, że kobietę porzucił mąż i odchodząc zabrał pościel, ubrania i prawie wszystkie meble. Mimo to, kobieta dawała sobie radę do czasu aż popsuł się piec. Zarabiała na utrzymanie sprzątając i prasując. Kiedy zepsuł się jej piec, nie wiedziała do kogo się zwrócić o pomoc. Zapamiętała jednak numer naszego telefonu widniejącego na kartce wywieszonej w sklepie w sprawie dodatkowej figurki Dzieciątka Jezus. Pomyślała, że jesteśmy dobrymi katolikami i zadzwoniła do nas. Powiedziała, że nie jest osobą poszukującą figurki Pana Jezusa, lecz że brakuje jej ciepła, bo zepsuł się piec w domu... – Dobrze, dobrze – przerwał ojciec. – Trafiłaś w odpowiednie miejsce. A teraz rozejrzyjmy się, co my tutaj mamy. I tata zaczął oglądać instalację grzewczą. Stwierdził, że nie będzie miał dużo roboty. Prawdopodobnie zatkały się otwory spalinowe.
Po chwili matka weszła do pokoju niosąc ciasta i ciepłe mleko. Ja położyłem kubki na stole, na którym leżała na środku figurka Dzieciątka Jezus. To był jedyny symbol Bożego Narodzenia obecny w tym domu. Dzieci patrzyły z szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia na talerz wypieków mojej mamy postawiony przed nimi.
Ojciec w końcu naprawił piec. Stwierdził też, że potrzeba więcej oleju. – Zadzwonię w kilka miejsc, by go dostarczyć – odezwał się do kobiety, po czym, uśmiechając się szeroko, zwrócił się do swojej żony: – Przyszłaś do właściwego miejsca.
W drodze do domu ojciec nie narzekał ani trochę. Ledwo przestąpił próg, zaraz zaczął wydzwaniać. Słyszeliśmy jak mówił: – Witaj Janku. Jak się masz. Wesołych świąt. Słuchaj, jest taka sprawa... Czy masz trochę oleju?...Naprawdę?... I tak dalej... My w tym czasie wyciągaliśmy ubrania z szaf i zabawki z pudeł. Popakowaliśmy je i już mieliśmy się położyć spać, gdy przyjechał pan Janek swoim dostawczym samochodem, a na nim były krzesła, trzy lampy, koce i prezenty. Chociaż na zewnątrz był już osiemnastostopniowy mróz, ojciec pozwolił nam jechać na tylnym siedzeniu.
Nikt nigdy nie zadzwonił w sprawie brakującej figurki, ale w miarę upływu czasu, zdaję sobie sprawę, że wcale nie było pomyłki przy pakowaniu. Pan Jezus po prostu opiekuje się potrzebującymi i pomaga zbawić się ludziom. To właśnie się stało w to niezwykłe dla mojej rodziny Boże Narodzenie.
Opowieść na podstawie historii nieznanego autora z deoomnisgloria.com.
Copyright © by STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ IM. KS. PIOTRA SKARGI | Aktualności | Piotr Skarga TV | Apostolat Fatimy