Felieton
 
Kielich Mój pić będziecie (Mt 20,23)
Jerzy Wolak

Człowiek żyje bez grzechu ciężkiego – to akurat wcale nietrudne – i stara się Bogu służyć ze wszystkich sił, ponieważ za najważniejszy cel swego życia obrał wieczne zbawienie. A przy tym nie może narzekać na swój codzienny los, bo jest zdrowy i nie brakuje mu środków niezbędnych do godziwej egzystencji. Tłumaczy to sobie i światu prosto: Szczęśliwy każdy, kto boi się Pana; który chodzi Jego drogami! Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywał, będziesz szczęśliwy i dobrze ci będzie (Ps 128,1–2). Nie ma nic złego w ziemskim dobrobycie, o ile tylko został on osiągnięty uczciwą drogą i nie przysłania ewangelicznych powinności. Należy się nim cieszyć jako pewnym objawem błogosławieństwa Bożego. Przecież Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra (Rz 8,28).


Człek więc dzień po dniu raduje się wszystkim, co ma i nie ustaje w dziękczynieniu, w pełni świadom, że to wszystko pochodzi z hojnej ręki kochającego Ojca. Aż nagle przychodzi moment, kiedy niemal fizycznie zaczyna słyszeć słowa naszego Pana: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz (J 21,18)…


Nie ma zbawienia bez krzyża – trudno o większy truizm. Kto by jednak nie wolał dostąpić Niebieskiej chwały bez nadmiernego bólu? Wszak sam Jezus prosił Ojca: Niech mnie ominie ten kielich (Łk 22,42). Ale nie wolno mi sarkać ani się na Pana obrażać, kiedy mi każe wypić kielich przeznaczony dla mnie. Dlaczegóż bowiem miałby mnie on ominąć, skoro nie dano tego Chrystusowi? Czyżbym się uważał za lepszego od Bożego Syna umiłowanego, w którym Ojciec ma upodobanie (Mt 3,17)? Zwłaszcza, gdy na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości (2Tm 4,8).

Ojcze mój, jeśli to możliwe…


Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty…