Chór kapelmistrzowski zgromadzony na wspólnej próbie, tuż przed uroczystościami w kościele. Do głosów chłopców ubranych w czerwone sutanny i białe komże, skupionych przed organami, dołączają głosy mężczyzn stojących wyżej, plecami do ściany, ubranych w złote dalmatyki. Dwaj starsi mężczyźni na pierwszym planie, uginając się pod ciężarem bogato zdobionych kap, grają na kontrabasie i wiolonczeli.
Malarz uchwycił chwilę z życia zespołu w tak realistyczny sposób, że staje się ona dla nas niemal namacalna. W tym celu artysta użył kontrastu pomiędzy wystawnością i powagą szat a postawą i zachowaniem postaci. Dzięki temu obraz wywołuje nasz uśmiech.
Jeden ze śpiewaków, bez większej dyplomacji, zwraca uwagę swemu sąsiadowi, że popełnił błąd. Najmniejszy chłopiec stojący przed organami, który na nas patrzy, swoim roztargnieniem przyciąga naszą uwagę i niejako wprowadza nas w ten świat z obrazu.
Na twarzach trzech najstarszych członków zespołu, którym przewodzi organista, maluje się skupienie, powaga i nobliwa rutyna. Być może obecne wykonanie przez nich utworu nie jest wirtuozerią, tak jak chcieliby to zapewne widzieć sami muzycy, jednak nie można im odmówić poczucia misji i zaangażowania. Z pewnością uważają się za fachowców, skoro dwóch z nich gra nawet bez partytury…
Cała scena mogła rozegrać się w jednej z parafii małego miasteczka gdzieś na francuskiej prowincji w drugiej połowie XIX wieku. Jednym z ciekawszych jej aspektów jest z pewnością rzucająca się w oczy, rzadka już niestety dzisiaj, harmonia panująca pomiędzy tymi trzema pokoleniami zebranymi na wspólnym śpiewie. Chociaż dostrzegamy ludzkie słabości i przywary poszczególnych osób na tym obrazie, jednak w całości tworzą one przyjazną nam atmosferę zarazem sakralnej powagi, jak i lekkości oraz rodzinnych relacji panujących w tej małej społeczności. To jeszcze jeden z aspektów katolickiego ducha, który dostrzegając ludzką słabość, pociąga nas do nadprzyrodzoności.
Leonard Przybysz