Rodzina
 
Trzeba robić swoje, a pomnożymy dobro

Pani Monika Małecka-Holerek jest ginekologiem-położnikiem z niemal 30-letnim doświadczeniem. Do niedawna pracowała w szpitalu, dziś prowadzi prywatne gabinety w Bielsku-Białej oraz w Skoczowie. Jednocześnie jest żoną, matką pięciorga dzieci i babcią pięciorga wnucząt. Swoją opowieścią, bardzo przejmującą, a miejscami bolesną, ale też przynoszącą nadzieję, daje piękne świadectwo tego, czym jest kierowanie się wartościami katolickimi w pracy lekarza, jak osobistym przykładem można wpływać na ludzkie postawy i co dla niej oznacza ­bycie „za życiem”.

Jak w dzisiejszych czasach wygląda praca katolickiego ginekologa? Czym charakteryzuje się jego postawa?

– Najważniejszą rzeczą, jaką trzeba sobie powiedzieć, jest to, że bycie katolickim ginekologiem to nie tylko niewykonywanie aborcji. Nie każdy, kto powołuje się na klauzulę sumienia, to katolicki lekarz. Wielu jest np. takich, którzy, owszem, nie wykonują aborcji, ale zakładają wkładki domaciczne, choć każdy lekarz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jaki sposób one działają, że wywołują poronienie, jeśli dojdzie do zapłodnienia. Są też tacy, którzy nie robią obu tych rzeczy, ale zapisują pacjentkom antykoncepcję hormonalną, choć ma ona druzgocący wpływ na zdrowie kobiety i jest przyczyną późniejszych problemów z płodnością. Katolicki lekarz to ten, który nie podejmuje żadnych działań skierowanych przeciwko życiu, ale także działa dla życia, jest „za życiem”.

Kiedy lekarz opowiada się „za życiem”? W jaki sposób działa Pani dla życia?

– Pracuję w szkole rodzenia i promuję porody naturalne. To jest bardzo ważna część postawy „pro-life”, ponieważ kobiety, które urodziły w sposób naturalny, zwykle łatwiej i chętniej decydują się na kolejne dzieci, zwłaszcza, jeśli doświadczyły pięknego porodu.
Niestety, teraz jest duży opór lekarzy przed dopuszczeniem kobiet do porodu naturalnego, jeśli wcześniej rodziły przez cesarskie cięcie. Pokazuję, że to jest możliwe i mam takie pacjentki, które nawet po dwóch „cesarkach” z powodzeniem urodziły kolejne dziecko drogami natury. Jako lekarz uważam, że trzeba promować porody naturalne, a cesarskie cięcie powinno być wykonywane jedynie w sytuacjach koniecznych.

Jakie jeszcze działania Pani podejmuje?

– Prowadzę też doradztwo laktacyjne, czyli zachęcam kobiety do karmienia piersią i pomagam w rozwiązywaniu problemów laktacyjnych. To kolejny problem naszych czasów, że wiele matek rezygnuje z karmienia piersią, pomimo braku jakichkolwiek przeciwwskazań.
Dlatego jest niezwykle istotne, żeby już w ciąży uświadamiać kobietę, jak ważny jest pokarm matki dla dziecka, utwierdzać ją w tym, że jest w stanie wykarmić swoje dziecko, że to wielkie zadanie i przywilej kobiety. Zachęcam także do porodów rodzinnych, tutaj z kolei podkreślam rolę i odpowiedzialność mężczyzn za towarzyszenie swoim żonom w tym trudnym, ale pięknym momencie narodzin ich dziecka.

Często słyszy się, że obecnie odczuwamy „deficyt” lekarzy kierujących się katolickimi wartościami. Czy to prawda?

– Trzeba niestety powiedzieć, że jest nas, katolickich ginekologów, bardzo mało, kilkudziesięciu w całej Polsce. Ale tak już Pan Bóg zadziałał, że nas porozrzucał równomiernie po całym kraju, więc wszędzie ktoś z nas jest. I kobieta, która chce znaleźć katolickiego lekarza w swojej okolicy, w końcu do niego trafi.

Czyli są to osoby rozpoznawalne w swoim środowisku?

– Tak. Absolutnie nigdy nie brakuje mi pacjentek, choć nigdzie się nie reklamuję i nie angażuję w spory polityczne. Wychodzę z założenia, że praca u podstaw i dobre wykonywanie swojego zawodu zawsze do nas powraca. Jeśli po prostu dobrze wykonujemy swoją pracę, wypełniamy jak najlepiej swoje zadania, to pomnażamy dobro. Kiedy jeszcze pracowałam w szpitalu, często zdarzały się sytuacje, że koledzy lekarze, którzy niekoniecznie podzielają moje wartości, przychodzili do mnie z pytaniem, kiedy stawali przed jakimś problemem etycznym. A tych problemów do wyjaśnienia będzie przecież coraz więcej, bo nauka idzie ciągle naprzód i oferujemy coraz to więcej usług medycznych, które trzeba będzie przeanalizować pod kątem moralności katolickiej.

Jak odnosi się Pani do wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności aborcji eugenicznej z Konstytucją RP?

– Bardzo dobrze, że taki wyrok zapadł. Dzięki temu wreszcie oczyścimy szpitale z tej strasznej procedury, w której nikt nie chciał brać udziału, ale personel był do tego po prostu przymuszany. Znam przypadek lekarza, który wystawił skierowanie na aborcję, ale jednocześnie zastrzegł, że sam nie chce w tym brać udziału! Albo taka sytuacja: przychodzę na dyżur i okazuje się, że na sali jest dziewczyna, u której rozpoczęto tego dnia procedurę wywołania poronienia. Wchodzę, a ona cała zapłakana, ma skurcze, krzyczy z bólu i mówi:
„Nie wiedziałam, że to tak wygląda!”. Niestety, nie dało się już tego zatrzymać. Teraz wielu ludziom „przerwanie ciąży” kojarzy się z jakimś niegroźnym zabiegiem, jak wyrwanie zęba. A przecież taka procedura sztucznego poronienia może trwać nawet kilka dni, to są okropne męki i dla dziecka, które czasem żyje jeszcze kilka godzin po takim „zabiegu”, i dla kobiety. Dzięki wyrokowi Trybunału nie tylko nie będzie się już odbywał ten horror w polskich szpitalach, ale też na kobiety nie będzie się wywierać presji, żeby namówić je do aborcji, lekarzy i położnych przestanie się zmuszać do udziału w tym procederze, a i my, lekarze „pro-­life”, będziemy spokojniej wysyłać pacjentki na badania prenatalne, bez obaw, że może się to skończyć śmiercią ­dziecka.

Czy wyrok Trybunału Konstytucyjnego może coś zmienić w świadomości Polaków?

– Oczywiście, że tak. Mogę podać jako przykład pewnego proaborcyjnego lekarza, który wręcz szczycił się tym, że „pomaga kobietom”. Teraz to już nie będzie możliwe. Większość ludzi uważa, że jeśli prawo na coś pozwala, to jest to dobre. Przed 1993 rokiem tak samo było z „przesłanką socjoekonomiczną”. Pamiętam taki przypadek, kiedy próbowałam odwieść od zamiaru dokonania aborcji kobietę, która miała już dwoje dzieci i mówiła, że nie ma pieniędzy na kurtkę i buty dla trzeciego. Mówiłam jej: „Ale ja pani sama tę kurtkę i buty kupię! Z takiego powodu chce pani zabić własne dziecko?”. Wtedy w szpitalu wykonywano kilkanaście aborcji dziennie, jedną za drugą. Dziś sytuacja jest już oczywiście inna i bardzo się poprawiła od tamtych czasów, ale problem z myśleniem, że jak coś jest legalne, to znaczy, że jest dobre, pozostał. Dlatego wyrok Trybunału uważam za krok w dobrą stronę.

Czy sytuacja z tzw. pandemią koronawirusa w jakiś sposób wpłynęła na Pani pracę?

– Starałam się, żeby wszystko funkcjonowało normalnie, na ile tylko się da. Nie odwoływałam wizyt, tylko zmieniłam nieco godziny, żeby pacjentki nie spotykały się w poczekalni. Osobiście uważam, że trudno było w tej sytuacji o zrobienie czegoś głupszego niż zamknięcie kościołów i służby zdrowia. Bo niby kogo bardziej potrzeba w czasie zarazy niż księdza i lekarza? Działam też, żeby zaradzić tym ograniczeniom, które utrudniają mężom uczestniczenie w porodzie; wskazuję pacjentkom placówki, gdzie jest to możliwe.

Jakie znaczenie dla lekarza ma formacja duchowa?

– Dla mnie kluczowe. Tak naprawdę to nad całą moją ścieżką zawodową zaważył śp. prof. Włodzimierz Fijałkowski. To, jak pięknie mówił o położnictwie, kiedy jeszcze byłam na studiach medycznych, sprawiło, że zapragnęłam tym właśnie się zajmować. Kiedy rozpoczynałam swoją pracę zawodową, wśród lekarzy z mojego miasta sprawował duszpasterstwo ks. dr Franciszek Płonka, który jest teraz egzorcystą diecezji bielsko-żywieckiej. Należę też do Stowarzyszenia Lekarzy Katolickich, sekcji ginekologiczno-położniczej, która zbiera się dwa razy do roku na spotkania szkoleniowo-formacyjne. No i nie zapominajmy o formacji, którą dostajemy od rodziny… Moja siostra jest instruktorem naturalnego planowania rodziny i często zastanawiamy się wspólnie nad rozwiązaniem jakiegoś problemu. Dwie córki idą w moje ślady – starsza pracuje jako anestezjolog, a druga studiuje położnictwo i już asystuje przy porodach. Bardzo ważne jest wsparcie od męża, ciepło ogniska domowego, przy którym można się ogrzać. No i najważniejsze, czyli Boże prowadzenie. Przecież to od Niego dostajemy talenty i zdolności i to Jego proszę o siły na cały dzień, kiedy wstaję rano.
Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Marcin Więckowski