Temat numeru
 
Gdzie chcecie odejść? Jest tylko jedna droga!
o. Jan Strumiłowski OCist

Od kilku dziesięcioleci zaobserwować możemy stale narastający trend porzucania Kościoła przez wiernych, zarówno młodych, jak i starszych. Temu trendowi towarzyszy szersze zjawisko laicyzacji. Owo zjawisko marginalizowania życia duchowego nie rozpoczęło się jednak w XX wieku. Posiada ono starszy rodowód, sięgający epoki oświecenia, a nawet renesansu.

 

Również pytanie o kwestionowanie zasad chrześcijańskich nie wyłoniło się w ostatnich latach, ale trapi Mistyczne Ciało od dłuższego czasu. Różnie też próbowano odpowiedzieć na owo negatywne dla Kościoła zjawisko.


Słabość ludzka


Wśród przyczyn osłabiających wiarygodność nauki głoszonej przez Kościół najczęściej wskazuje się niemoralne życie niektórych chrześcijan czy też domniemane błędy Kościoła z przeszłości. Pierwszy ze wskazanych powodów, aczkolwiek rzeczywisty, wydaje się niewystarczający. Jego moc oparta jest na micie rzekomo doskonałego i nieskazitelnego życia uczniów Chrystusa u początków Kościoła. Jednakże sam Nowy Testament, zawierający np. listy św. Pawła piętnujące grzechy wielu gmin chrześcijańskich, świadczy, że także chrześcijanie są ludźmi zmagającymi się z grzechem. Możliwe jednak, że przyczyną osłabienia wiarygodności chrześcijan stała się powszechnie większa skala nadużyć.

Drugi z powodów często wyrasta z zafałszowanej historiografii. Jest on w tej perspektywie raczej wtórny. Często sprawa wygląda w ten sposób, że to środowiska już wrogie Kościołowi nadinterpretowały lub wyolbrzymiały rzekome czarne karty Kościoła związane np. z inkwizycją czy wyprawami krzyżowymi.

Jeszcze innym, poważnym powodem nadszarpnięcia wiarygodności Ewangelii są liczne podziały Kościoła, zwłaszcza po wystąpieniu Lutra. Podziały przeczą przecież pragnieniu, intencji i celowi Ofiary Chrystusa. Jedność Kościoła była niegdyś mocnym argumentem przemawiającym za prawdziwością jego nauki.

Jednak takie wyjaśnienie, aczkolwiek możliwe, wynika również z powierzchownego spojrzenia. Oderwanie się części chrześcijan od jedności z Kościołem jest tylko i wyłącznie wynikiem słabości ludzkiej.


Zmienność nauki?


Kolejnym argumentem mogłaby być zmienność nauki Kościoła. Chrystus gwarantował, że w nauczanie Kościoła nie wkradnie się błąd w taki sposób, że zdominuje całe Ciało Mistyczne Chrystusa. Jeśli więc istnieje chociaż jedna wspólnota eklezjalna, która zachowuje niezmienny depozyt apostolski, to taka obietnica jest nadal zrealizowana. Jedno z największych zagrożeń wiarygodności stanowi zatem reforma czy zmiana w Kościele, która prowadziłaby do zerwania z nauką apostolską czy też do jej modyfikacji. Z takimi dążeniami obecnie mamy do czynienia. Wszystko to pod pozorem „dostosowania” – szlachetnego i ukierunkowanego na wrażliwość człowieka. Jeśli jednak Kościół w zasadniczych kwestiach, jednoznacznie i ostatecznie porzuci głoszoną przez siebie naukę lub ją zmieni, to rzeczywiście oznaczać to będzie, że nie istnieje Kościół cieszący się asystencją Ducha Świętego, który jest filarem i podporą Prawdy. Na szczęście nawet jeśli wśród dość licznych hierarchów takie tendencje możemy zauważyć (co miało miejsce już nieraz w historii), to jednak wielu katolików, odznaczających się zdrowym zmysłem wiary, stawia temu procesowi opór.


Kościół nieatrakcyjny…


Jest jeszcze jeden często wskazywany argument, który głosi, że wielu wiernych dzisiaj opuszcza Kościół, bo jest on już… nieatrakcyjny. No cóż… Kościół nigdy nie miał być instytucją rozrywkową, a podnoszący ten argument są żywym świadectwem ­niezrozumienia Jego istoty. Przecież na przykład szkoła również dzisiaj wydaje się nieatrakcyjna, a jednak nikt z niej nie rezygnuje, gdyż jest konieczna. W Kościele nie zagubiliśmy tego, co atrakcyjne, ale to, co jest konieczne dla człowieka.


I w tym miejscu dotykamy sedna sprawy. Owo dążenie do zmian w Kościele wiąże się z pewnym założeniem, które sprawia, że Kościół współczesnemu człowiekowi jawi się jako instytucja niepotrzebna lub niekonieczna. Otóż owe przemiany podyktowane są zazwyczaj względami ludzkimi: zmieniły się czasy, mentalność człowieka, jego wrażliwość itp. W związku z tym również prawda głoszona przez Kościół rzekomo musi ulec modyfikacji, gdyż nie jest ona zawsze dopasowana do współczesnych realiów. Owe dążenia nie wynikają tylko ze zmiany mentalności i sytuacji człowieka. Wydaje się, że bardziej są skutkiem zaniku wrażliwości na nadprzyrodzoność, czyli utraty wiary.


Na przestrzeni ostatnich wieków zauważyć możemy silne tendencje wyjaławiające wiarę (w sensie praktyki duchowej) z pierwiastka nadprzyrodzonego. Chrześcijaństwo stopniowo przemienia się w formę humanizmu o zabarwieniu religijnym. Najpierw w oświeceniu rdzeń przesłania chrześcijańskiego zaczął się koncentrować coraz bardziej na moralności, a następnie na użyteczności. Bycie chrześcijaninem zaczęło oznaczać bycie człowiekiem żyjącym według nauki, która miała prowadzić człowieka do doskonałości moralnej. Chrześcijaństwo upodabniało się do etyki. Temu procesowi towarzyszył również aspekt utylitarny. Być doskonałym, to znaczy być użytecznym dla drugiego człowieka. Zatem miarą świętości coraz bardziej stawało się oddanie drugiemu człowiekowi lub dokonywanie spektakularnych dzieł służących ludzkości.


W dobie modernizmu ten aspekt humanitarny i utylitarny został jeszcze bardziej doceniony za sprawą jeszcze silniejszego „odczarowania” doktryny z tego, co nadprzyrodzone. Religia została więc zdefiniowana jako proces psychologiczny. Zatem – zgodnie z takim poglądem – wiara to nic innego jak przeżycie, a religia ma służyć dobrostanowi psychicznemu. Czy dzisiaj nie widzimy dominacji takich właśnie pobudek? Jeśli zachęca się dziś ludzi do wiary, to tylko dlatego, że może im ona pomóc lepiej żyć, tzn. żyć bardziej komfortowo lub pozwoli im wzbić się na wyżyny doskonałości moralnej albo na przykład osiągnąć wewnętrzny spokój?


Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że wiara chrześcijańska takie aspekty może również obejmować. Jednakże jeśli ma służyć tylko moralności i psychologii, to czym różni się ona od jakiejkolwiek innej religii lub systemu filozoficznego? Jeśli uważa się, że jej celem jest dobro człowieka, a w innych religiach przecież też o dobro człowieka i ludzkości chodzi, to dlaczego współczesny człowiek miałby wybrać akurat chrześcijaństwo?


Dlaczego mam być chrześcijaninem?


Problem z porzucaniem wiary wiąże się zatem przede wszystkim z faktem, że współczesny człowiek, zwłaszcza młody człowiek, już nie wie, dlaczego miałby być akurat wyznawcą Chrystusa. Często brakuje nam dziś argumentów, które wskazywałyby na wyjątkowość chrześcijaństwa. W zestawieniu z innymi religiami wielu chrześcijan co najwyżej ogólnikowo twierdzi, że chrześcijaństwo spośród wielu alternatyw jest wyborem najlepszym.


Tymczasem w tradycyjnej doktrynie chrześcijańskiej wskazuje się jasno na pewne kwestie, które są niedostępne dla niechrześcijanina. Skupimy się tutaj na dwóch.


Po pierwsze; chrześcijaństwo daje prawdziwe poznanie Boga. Bóg przed przyjściem Chrystusa był niepoznawalny. W pewnej mierze, używając światła naturalnego rozumu, można oczywiście poznać istnienie Boga i Jego przymioty. Jest to jednak poznanie jakby zewnętrzne, niesięgające Jego istoty. W Jezusie natomiast poznaliśmy Boga żywego, poznaliśmy Jego wnętrze, Jego serce, o czym właśnie świadczą apostołowie. Poznaliśmy Boga w taki sposób, który umożliwia wejście w relację miłości z Nim, czyli poznaliśmy Go intymnie! Co więcej, nie jest to poznanie polegające na jakimś oświeceniu umysłu, ale takie poznanie, które wynika z ­historycznego faktu wcielenia Syna Bożego!


Po drugie, co się wiąże z powyższym, poznanie Boga prowadzące do miłości, a w konsekwencji do zjednoczenia (bo miłość jednoczy ukochanych) jest rdzeniem i istotą zbawienia. Zbawienie nie polega bowiem na wypracowaniu doskonałości moralnej czy osobowej, ale na odzyskaniu jedności z Bogiem utraconej przez grzech. Zatem religia, która nie daje dostępu do intymnej prawdy Boga, rodzącej miłość jednoczącą, nie prowadzi do zbawienia. I o tym świadczy cała Tradycja oraz misyjny zapał Kościoła.


Mamy słowa życia wiecznego


Zatem to nie jest tak, że wszystkie religie prowadzą do zbawienia. Owszem, w religiach znajdują się elementy prawdy, jednak nie przekraczają one miary prawdy Bożej, do której może dotrzeć światło naturalnego rozumu. A jako takie nie stanowią one poręki zbawienia, lecz jedynie pewien pułap, punkt odniesienia lub formę przygotowania na przyjęcie prawdy objawionej w Chrystusie.


Zatem zbawienie jest tylko w Chrystusie, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym mogliby być zbawieni, poza imieniem Jezus. I nie tylko o to chodzi, żeby doprowadzić naturę do jak najwyższej doskonałości. Chrześcijaństwo to nie tylko wydoskonalenie natury, ale jej przekroczenie, przebóstwienie i zjednoczenie z Bogiem, do czego już sama natura nie jest zdolna. I nie jest do tego zdolna również żadna inna religia, system filozoficzny czy jakikolwiek sposób życia. Tylko bowiem my mamy słowa życia wiecznego.


Zatem chrześcijaństwo nie jest jedną z wielu możliwości. Jest koniecznością ze względu na nadprzyrodzony cel człowieka, jakim jest życie ­wieczne.


Jeśli więc chcesz jedynie dobrze żyć w tym doczesnym życiu, to możesz wybrać wszystko, aczkolwiek chrześcijaństwo w takim wypadku i tak będzie najlepszym wyborem. Jeśli jednak chcesz żyć wiecznie, to alternatywy nie ma, droga jest tylko jedna, a jest nią Kościół katolicki.