Przy ulicy Smoleńsk w Krakowie, na skrzyżowaniu z ul. Felicjanek stoi mały, murowany kościółek pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia. Przy nim – zabudowania mieszkalne dla kapłana. Dawniej był tu też ogródek, dziś natomiast w tym miejscu znajduje się mały kolisty placyk i uliczka. W XIX wieku ta wąska ulica, otoczona parterowymi domkami i wysokimi parkanami, kończyła się nad Rudawą, która wtedy płynęła głębokim i szerokim korytem wzdłuż dzisiejszej ulicy Retoryka.
Otóż o kościółku tym krążyła swego czasu pewna legenda. Zanim jednak do niej przejdziemy, zanurzmy się na moment w historii związanej z budową tego kościółka. Otóż jeszcze w XV wieku stało w tym miejscu kilka domków i mały dworek z niewielką drewnianą świątynią. Przedmieście to zwano „Smoleńsk”, a dworek należał do rodziny Myszkowskich z Mirowa. W roku 1543 zakupił go od nich Jan Żukowski. Odrestaurował ten mały kościółek, który już wtedy nosił wezwanie „Miłosierdzia Bożego”, a swoim sukcesorom polecił, by w dworku urządzili szpital. Niestety, spadkobiercy zignorowali to polecenie, a ponadto kościółek zostawili bez żadnych funduszy. Niewielka świątynia podupadła i dopiero w roku 1629 odbudowano ją z ofiar i składek wiernych.
A teraz wróćmy do wspomnianej legendy… Przed wiekami, w miejscu, gdzie dziś stoi ten kościółek, mieszkał wraz z liczną rodziną pewien handlarz żydowskiego pochodzenia. Szmul mu było na imię. Wiedział on, że swe pociechy trzeba wykształcić, dlatego postarał się o nauczyciela spośród krakowskich żaków. Ów student, który przyjął obowiązki guwernera u Szmula, był bardzo biednym, ale nadzwyczaj pobożnym, pilnym i pracowitym młodzieńcem. Długo bił się z myślami, czy przyjąć propozycję Szmula; różniły ich przecież jakże ważne kwestie religijne… Ale ostatecznie, modląc się wcześniej o światło Ducha Świętego, zgodził się. Jak się okazało, Szmul był człowiekiem prawym, uczciwym. W domu bywał rzadko, ale przyjazd jego był zawsze oczekiwany i upragniony. Jego uzdolnione dzieci za staraniem młodego nauczyciela robiły szybkie postępy w nauce. Nic więc dziwnego, że Szmul polubił młodego żaka. Nieraz przywoził mu z podróży różne prezenty, regularnie mu płacił, a w wolnych chwilach lubił z nim o tym i o owym pogawędzić…
Wkrótce okazało się, że żak-nauczyciel, jako że był młodzieńcem bardzo pobożnym i chciał zostać księdzem, nabrał tyle śmiałości do swego gospodarza, iż począł go namawiać do przyjęcia katolickiej wiary. Szmul się o to nie gniewał, tylko zbywał go żarcikami, a kiedy ten pewnego razu natarczywiej na niego nacierać począł, rzekł mu Szmul z lekko ironicznym uśmiechem: Daj no waćpan spokój! Jak waćpan zostaniesz biskupem, to będziemy o tym gadać, wtedy to ja się może namyślę i nie tylko ja, ale też moja żona i dzieci zostaniemy katolikami. Na te słowa młodzieniec zamilkł i w głębi duszy bolał nad tą nieprzejednaną postawą człowieka, którego bardzo lubił i cenił.
Wiele lat później Szmulowi, który wtedy dzierżawił karczmę w dobrach biskupich, wypadła sprawa, w której osobiście musiał się stawić przed hierarchą. Nigdy wcześniej nie spotkał się z tym biskupem, a od jego wyroku zależał los Szmula i jego dzieci. Stary Żyd drżał z nerwów, jakby go febra trzęsła i chwiał się na nogach, kiedy mu przyszło przestąpić próg biskupiego pokoju. Kiedy już tam wszedł, długo nie śmiał podnieść oczu na biskupa. Aż wreszcie arcypasterz przemówił pierwszy: No spójrzże na mnie, poczciwy Szmulu! Na te słowa i na dźwięk tego głosu wzdrygnął się na całym ciele, podniósł głowę do góry, pochylił się naprzód, wyciągnął szyję i szeroko rozwarte oczy wlepił w twarz biskupa. Po chwili ugięły mu się kolana, uklęknął i zachlipnąwszy mocno, zawołał: Przecież to Waćpan! To ty! Przepraszam Jaśnie Wielmożny Księże Biskupie! Któż by się spodziewał, że Waćpan zostanie biskupem!
Hierarcha podniósł go i uspokoił; a biskupem tym był nie kto inny, tylko ów żak „belfer od Szmulowych dzieciaków”, co pracą, nauką, wytrwałością i świątobliwością z biedy doszedł do tak wysokiej godności w Kościele Świętym. Wysłuchał tedy biskup łaskawie i przyjaźnie całej sprawy Szmula, a że słuszność była całkowicie po jego stronie, natychmiast załatwił sprawę i uprzejmie go odprawił. Ale Szmul, chociaż wszystko poszło po jego myśli i chociaż nie miał już czego się lękać, nie mógł się jednak uspokoić… Stanęły mu bowiem w pamięci owe chwile spędzane na rozmowach z biednym studentem. Przypomniał sobie owe słowa wyrzeczone z ironią: Jak ty zostaniesz biskupem, to ja zostanę katolikiem. I coś dziwnego zaczęło się dziać w jego sercu i duszy.
W końcu, nie mogąc pokonać wewnętrznego głosu, którym do niego Pan Bóg przemawiał, uznał cudowne Jego w tym wszystkim zrządzenie, poszedł do biskupa i wyznawszy wszystko, po odpowiednim przygotowaniu przyjął wraz z żoną i dziećmi wiarę chrześcijańską. A na pamiątkę tego cudownego nawrócenia grunt, na którym stało jego domostwo, ofiarował pod kościół, na którego zbudowanie przeznaczył znaczną sumę. Niebawem na miejscu żydowskiej chaty wyrósł przybytek Boży pod wezwaniem „Miłosierdzia Bożego” i stoi po dziś dzień na tym samym miejscu. Wokół tego kościółka wkrótce powstało zabudowanie dworskie, a potem także sporo domków.
Utworzone stąd przedmieście od imienia Szmula nazwano „Szmuleńskiem”, a następnie „Smoleńskiem” i z tą już nazwą spotykamy się w XV wieku…
Opracowanie redakcyjne na podstawie artykułu Emila Wyrobka jr., który ukazał się w krakowskim tygodniku katolickim „Dzwon Niedzielny” (16 stycznia 1927 r.). Tytuł pochodzi od Redakcji.
ilustrował: Jacek Widor
Copyright © by STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ IM. KS. PIOTRA SKARGI | Aktualności | Piotr Skarga TV | Apostolat Fatimy