Z dziecięcej biblioteczki
 
Sen, który odmienił Zosię

Wieczór zimowy. Po ulicach ­pędzi mroźny wiatr. Na dachach skrzy szron. Zosia w ciepłym łóżeczku duma: Tatuś nie wraca. W domu smutno. Mama nie pozwala mi nigdzie odejść ani wyjechać, trzeba braciszka bawić. Inne koleżanki chodzą na ślizgawkę, bawią się, mają śliczne sweterki, czapeczki… Byłam wczoraj u Maryni. Jak u niej ślicznie. Pokoje malowane, łóżka żelazne z mosiężnymi kulami. Na ścianach dywany. Przed łóżkami puszyste dywaniki, w szafie malowane książki…


Rozgoryczona tym Zosia przytuliła jasną główkę do poduszki i zasnęła… Nagle usłyszała wołanie: Zochno!


Ujrzała postać jak gdyby z mgły… Objęły ją ramiona, jakby jakiegoś anioła, a miękki puch skrzydeł otulił ją i uniósł gdzieś wysoko – daleko. Zosia spojrzała raz jeszcze w dół i widziała tylko mdłe światełka i szczyty wież. Serduszko jej przepełnił zachwyt, ale i smutek, że oddala się od mamy. Zamknęła oczy…


Wtem natknęli się na jakiś słup, na którym wisiały afisze z tytułami: Pomóżcie biednym! Czy dałaś grosz biednemu? Zosia posmutniała, bo jeszcze nigdy nie dała ubogiemu grosza – myślała, że ona najbiedniejsza. Przy słupie stał nędzarz, który wyglądał jak głodomór – nic tylko skóra i kości.
On pewnie parę dni nic nie jadł, a mnie mama taką dobrą kawusię codziennie gotuje – wyszeptała Zosia.


Pędząc dalej, zatrzymali się na rynku. Przed oknem wystawowym stał mały chłopczyk i płacząc, wołał: Nie chcę stać dłużej na dworze, tak mi zimno, chodźmy do domu. Starsza dziewczynka, widocznie siostra, otulała go chustką mówiąc:
– Nie mamy gdzie iść, bośmy sieroty, nie mamy domu ani nikogo na świecie.

Anioł zapytał Zosię:
Nie żal ci, dziecino, tych dzieci?

Ona odparła:
O tak! Jaka jestem szczęśliwa, że mam mamusię i ciepły domek.


W oddali rozdzwoniło się powietrze. Po jego falach płynąc, zatrzymali się przed kościołem. Zobaczyli tłum rozmodlonych dzieci i starszych. Im też było ciężko…

Zosi łzy napłynęły do oczu, bo przypomniało jej się, że czasem zapomniała odmówić paciorka.


Po niejakim czasie otwarła oczy i ujrzała olbrzymi dom, a nad bramą napis: „Szpital”. Weszli…


Na łóżeczkach leżą dzieci. Jedno ma główkę obandażowaną, inne płacze. Znajoma, córeczka kapitana – Irka, majaczy w gorączce, bo każda cząstka ciała ją boli, nóżka w gipsie, serduszko mocno bije, gorączka wzrasta, a lekarze orzekli, że ratunek jest niemożliwy. Irka umrze. Na ten widok Zosia objęła anioła za szyję i szlochając rzekła:
Ja nigdy Bogu za zdrowie nie dziękuję


Zamiast odpowiedzi, anioł uniesiony jakąś dziwną radością, jeszcze mocniej przytulił Zosieńkę do swego serca i popędzili w stronę Warszawy…


Wśród chmur i obłoków ujrzeli przepiękną niewiastę. Głowę Jej zdobi dwanaście gwiazd, a świetlana Jej stopa ściera łeb szatana. To Niepokalana!


Wschodzące słońce oświeciło w jednej chwili niezwykły krajobraz. Wśród skromnych, drewnianych domków, wśród furkotu maszyn ludzie uwijają się, ubrani w ubogie szaty. Kopią ziemię, dźwigają paki, piorą, szyją, zamiatają, drukują, a czynią to tak cicho, w milczeniu, że słychać każdy szept Niebieskiej Pani, unoszący się nad tym warsztatem pracy. Pełni wesela od czasu do czasu spoglądają na postać Maryi, a z ust ich płynie modlitwa…


Z nimi i Zosieńka zwróciła oczy na Niepokalaną i w jednej sekundzie zrozumiała, że szczęście nie w bogactwach, ale na modlitwie u stóp Maryi.


Ostatnie dźwięki pieśni zginęły gdzieś daleko – rozproszyły się w przestrzeni, Zosię otoczyły jasne smugi, po których spływała coraz niżej… Zaczęła rozpoznawać miasto, domy, postrzegła otwarte okno, przez które jak błyskawica wpadła do swego łóżeczka i obudziła się z mocnym postanowieniem ukochania Boga i biednych ludzi…

 

* Powyższy artykuł pierwotnie ukazał się w piśmie „Rycerzyk Niepokalanej” w styczniu 1936 roku. Pisownia została nieznacznie uwspółcześniona. Tytuł od Redakcji.

Spis treści:
UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!